Występ małego i bardzo lubianego pomocnika Chelsea był jedną z największych niespodzianek decydującego spotkania między Francją i Chorwacją. Zawodnik, który skutecznie powstrzymał Leo Messiego w 1/8 finału, a potem nie schodził z wysokiego poziomu, grał, jakby nie był sobą. Miał dużo strat, podejmował złe decyzje, dał się łatwo ograć na linii pola karnego przed wyrównującą bramką Perisicia. W 55. minucie nie wytrzymał również Didier Deschamps i zdjął go z boiska, choć we wcześniejszych meczach Kante był gwarancją jakości w środku pola. Jak się do kogoś przyczepił, to nie odpuszczał. Ale nie tym razem. Okazuje się jednak, że gra "NG" i wynikająca stąd zmiana miały swój konkretny powód. I nie była nim żółta kartka, którą otrzymał jeszcze w pierwszej połowie. Zawodnik zmagał się z problemami żołądkowymi, które najpewniej wpłynęły na jego reakcje na boisku. Pojawienie się na murawie Stevena Nzonziego było w tym przypadku bardzo dobrym wyjściem, które po raz kolejny potwierdziło, że trener Deschamps podejmował dobre decyzje. Słabsza postawa Kante w finale nie osłabiła jednak skali jego popularności nie tylko wśród kibiców, ale również... wśród kolegów. Sceny, do których doszło w autokarze wiozącym drużynę francuską ze stadionu do bazy w podmoskiewskiej Istrze są dosyć znamienne. Jeszcze przed meczem finałowym powstała specjalna piosenka na cześć nieśmiałego Francuza, do znanej melodii "Les Champs-Elysees" Joe Dassina, którą pozostali francuscy gracze umilali sobie czas, jadąc po finale do bazy, a potem jeszcze na miejscu, w hotelu. Czy to również dowód na to, że Deschamps stworzył drużynę, która nie zapomina o nikim, szczególnie w trudniejszych chwilach, pamiętając jednocześnie o wcześniejszych zasługach? Można tak to interpretować. Remigiusz Półtorak