Dzisiaj brzmi to jak pobożne życzenie albo wręcz niedorzecznie, widząc jak bardzo zmieniła się FIFA w ciągu trzech lat, ale plan Blattera był prosty, nawet jeśli nigdy nie został sformułowany wprost. Można go było odczytywać między wierszami, przy okazji różnych wywiadów albo innych wypowiedzi. Otóż Szwajcar chciał doprowadzić do sytuacji, w której kolejnymi organizatorami mundialu - również zgodnie z niepisaną zasadą naprzemienności kontynentalnej - miały być wielkie mocarstwa geopolityczne. W 2018 Rosja, w 2022 Stany Zjednoczone, a jeszcze cztery lata później - Chiny. Nieprzypadkowo. To wszystko miało zbliżyć Szwajcara do celu ostatecznego - pokojowej nagrody Nobla. Bo przecież nic nie zbliża narodów tak bardzo jak futbol. Żadna impreza nie wzbudza takich emocji jak mundial. A zatem fantasmagoria? Patrząc z dzisiejszej perspektywy - na pewno. Dość powiedzieć, że z dwudziestu dwóch członków Komitetu Wykonawczego FIFA, którzy w 2010 roku opowiedzieli się za Rosją i Katarem, aż trzynastu zostało od tego czasu zawieszonych, ma poważne kłopoty z prawem albo zmuszono ich do porzucenia działalności związanej z futbolem. Ale pod koniec poprzedniej dekady świat wyglądał trochę inaczej. Blatter miał dużą władzę i za wszelką cenę chciał jej użyć. Udało mu się tylko częściowo, bo trafił na sprytniejszych od siebie. A szczególnie na Michela Platiniego, ówczesnego szefa Europejskiej Unii Piłkarskiej (UEFA). Prawdę mówiąc, to wojna podjazdowa między nimi doprowadziła do takich rozstrzygnięć. Ważnych momentów przed głosowaniem było kilka, ale warto przypomnieć te najbardziej kluczowe. W listopadzie 2010, zaledwie na dziesięć dni przed ostateczną rozgrywką w Pałacu Elizejskim doszło do spotkania, na które prezydent Nicolas Sarkozy zaprosił ówczesnego następcę katarskiego emira, szejka Tamima al-Thaniego (dzisiaj to on jest już szefem państwa), premiera, szejka Hamada al-Thaniego, ale także Platiniego. Deal był wielowątkowy: miliardowe inwestycje gospodarcze, przejęcie przez Katarczyków klubu PSG, założenie nowej telewizji, która miałaby zostać konkurencją dla Canalu+, ale również - last but not least - wsparcie dla Kataru przy wyborze gospodarza mundialu. Jako szef UEFA, Platini był wtedy niezwykle wpływowy i przede wszystkim - miał prawo głosu. Dlaczego Platini zmienił zdanie? Potem z rozbrajającą szczerością przyznawał, że początkowo jego faworytem były USA, ale zmienił zdanie i zagłosował za Katarem. A wraz z nim jeszcze najpewniej trzej inni członkowie Komitetu Wykonawczego. Tego nigdy nie udowodniono, choć wiele wskazuje na to, że właśnie te głosy były kluczowe. Co wspólnego ma z tym Rosja? Niemało. Otóż, przed podwójnym głosowaniem prezydent UEFA otrzymał to, co chciał. Jako szef europejskiej konfederacji dostał zapewnienie, że pierwszy mundial zostanie zorganizowany w Europie, bo tak zostali podzieleni kandydaci. Na 2018 rok przydzielono tylko kandydatów ze Starego Kontynentu. Efekt był taki: zgodnie z nieoficjalnymi ustaleniami, na które nałożyła się jeszcze bliższa współpraca władz Rosji i Kataru (chodzi o umowę gazową związaną z eksploatacją złóż na półwyspie Jamał), wybór rosyjskiej kandydatury przebiegł relatywnie szybko (13 głosów już w drugiej turze, w pokonanym polu zostały: Hiszpania/Portugalia, Belgia/Holandia oraz nieoczekiwanie najsłabsza Anglia), a tajemnica roku 2022 była cały czas otwarta. Przechylając szalę na korzyść Kataru, wbrew Blatterowi, Platini mógł upiec kilka pieczeni na jednym ogniu. Pokazać, że potrafi wpłynąć w decydujący sposób na wynik głosowania, czyli ustawić się w roli władnego przejąć władzę w FIFA, zagrać rolę innowatora, który otwiera się na nowe rynki, gdzie mundialu jeszcze nie było, wreszcie - spełnić oczekiwania swojego prezydenta. Od razu warto wyjaśnić jedną kwestię. Dwa dziennikarskie śledztwa, które znalazły potem odzwierciedlenie w znakomitych książkach odsłaniających kulisy, "The Ugly game" oraz "FIFAgate", wykazały w jasny sposób działania korupcyjne przy zdobywaniu głosów przez Katarczyka Mohameda Ben Hammama. W przypadku Rosjan tak jaskrawych dowodów nie ujawniono - zresztą, amerykański prokurator Michael Garcia, który w 2014 roku przygotowywał na ten temat raport dla FIFA, w dużym stopniu odciążył od podejrzeń rosyjską kandydaturę - choć kilka rzeczy mogło budzić wątpliwości. Okazało się bowiem, że Władimir Putin, wówczas premier, kilkakrotnie spotykał się z członkami Komitetu Wykonawczego FIFA, a komputery należące do komitetu stojącego za rosyjską kandydaturą zostały... zniszczone. Nie było Putina, był Abramowicz W tym kontekście zwraca uwagę jeszcze jedno: Putina nie było w Zurychu, gdy ogłaszano zwycięzców, wcześniej mówił jednak o "nieuczciwej konkurencji" i o "kampanii wymierzonej w członków KW, których miesza się z błotem". Taktycznie było to wymierzone głównie w Anglików. W Szwajcarii był wtedy za to Roman Abramowicz, właściciel Chelsea i oligarcha bardzo bliski Putinowi. Jego rola w ostatecznym zwycięstwie Rosjan jest nie do przecenienia, choć to tylko przypuszczenia, bo żadnych przecieków nie ujawniono. Intrygująco mogło też wyglądać zachowanie niektórych głosujących. Belg Michel D’Hooghe otrzymał kilka miesięcy wcześniej obraz (rzekomo "bez żadnej wartości", jak przyznawał potem) od Wiaczesława Kołoskowa, wtedy bardzo wpływowego działacza FIFA, a Franz Beckenbauer podpisał umowę z rosyjską spółką gazową RGO, stając się ambasadorem Gazpromu, będącego jednocześnie sponsorem FIFA i UEFA. Jeszcze inne wątpliwości rzucił Harold Mayne-Nicholls, dzisiaj poza głównym nurtem w futbolu, ale przed dekadą szef komitetu oceniającego kandydatury. "Nie było żadnej oficjalnej klasyfikacji, ale robiliśmy wewnętrzne rankingi. Rosja wypadała w nich najsłabiej", mówił Chilijczyk w niejednym wywiadzie. Z tym wyborem nigdy nie pogodzili się Anglicy, który ponieśli klęskę, zdobywając jedynie 2 głosy. Brytyjskie media pisały o "korupcji, wstydzie i hańbie" FIFA. Nawet jeśli Sepp Blatter nie był całkowicie zadowolony po głosowaniu w 2010 roku, wybór Rosjan bardzo go ucieszył. A potem Władimir Putin zaprosił go na mundial, wiedząc jak wiele w tej sprawie mu zawdzięcza. Znają się w końcu od początku lat 2000, a na przełomie pierwszej i drugiej dekady dekady tego wieku spotykali się wielokrotnie. Szwajcar ma od trzech lat kłopoty z prawem, ale wszystko wskazuje na to, że przyjedzie. Remigiusz Półtorak