Liczby nie kłamią? Organizatorzy mundialu doszli najpewniej do takiego wniosku, upubliczniając dane z dotychczasowych meczów. Dzięki temu możemy w ciemno przewidzieć, bez nadmiernego ryzyka pomyłki, ilu widzów zasiądzie we wtorek w Sankt Petersburgu na półfinale Francja - Belgia i w środę na Łużnikach podczas spotkania Chorwacja - Anglia. Jak to możliwe? Okazuje się, że pięć dotychczasowych pojedynków rozgrywanych na głównej arenie mistrzostw w Moskwie - niezależnie od tego, czy to był mecz otwarcia czy w późniejszej fazie - zgromadziło dokładnie tyle samo kibiców - 78 011. Natomiast na trzech z pięciu spotkań w Sankt Petersburgu (Brazylia - Kostaryka, Nigeria - Argentyna, Rosja - Egipt) zasiadło 64 468 osób. Organizatorzy obliczyli to z chirurgiczną dokładnością. Dla przykładu dodajmy jest inne wyliczenia: trzy z sześciu meczów w Samarze (Urugwaj - Rosja, Senegal - Kolumbia, Brazylia - Meksyk) widziało na stadionie 41 970 widzów, też trzy w Niżnym Nowogrodzie (Argentyna - Chorwacja, Szwajcaria - Kostaryka, Anglia - Panama) odbywały się na oczach dokładnie 43 319 kibiców. Co do jednego. Takie dane, bardzo podobne do siebie, są w przypadku połowy dotychczasowych meczów. Wierzyć tym doniesieniom czy nie, skoro sami widzieliśmy na różnych stadionach podczas tego turnieju, że trochę miejsc było jednak pustych? A za każdym razem warunkiem dostania się na stadion jest przejście przez bramkę i zweryfikowanie biletu, więc teoretycznie istnieje małe prawdopodobieństwo, aby za każdym razem frekwencja była identyczna. FIFA tłumaczy to na swój sposób. Jeśli tyle samo widzów ogląda różne mecze, to znaczy, że "oficjalna pojemność stadionu została osiągnięta i zostały sprzedane wszystkie bilety na dane spotkanie". Niby jest to teoretycznie możliwe, a jednak zwraca uwagę inne porównanie. Przed czterema laty w Brazylii "wypełnienie" stadionów było na podobnym poziomie, ok. 98 proc., a mimo to ani razu organizatorzy nie podawali identycznej frekwencji. Dziwne, prawda? RP