Myślicie, że napięcie przed decydującym meczem jest już tak duże, że każdy siedzi w zamkniętej bańce, koncentruje się tylko na własnej grze i nie komunikuje się ze światem? Wcale nie! Stawka jest wielka, ale humoru nie można odmówić ani jednym, ani drugim. Jako pierwsi oko puścili Chorwaci. "Chcemy mieć pewność - Liliana Thurama nie ma w waszym składzie na tegoroczny mundial, prawda?". Takie pytanie pojawiło się na oficjalnym profilu twitterowym chorwackiej federacji piłkarskiej. To jasne odniesienie do najbardziej dramatycznego spotkania między tymi drużynami, w półfinale mundialu'98. Francuski obrońca, który potem stał się rekordzistą, jeśli chodzi o występy w kadrze narodowej, dobijając do 142 spotkań, akurat Chorwatów - nie wiedzieć czemu - wybrał sobie na ulubione ofiary. W tamtym spotkaniu, 8 lipca 1998, strzelił dwa gole i były to jedyne trafienia w jego reprezentacyjnej karierze! A wszystko okrasił dość oryginalną pozą - na klęczkach i z palcem wskazującym na ustach - która przeszła do historii. Piłkarze z charakterystyczną biało-czerwoną szachownicą dobrze to zapamiętali. Z jednej strony wywalczyli bowiem największy sukces w swojej pisanej na nowo historii, zaledwie kilka lat po odzyskaniu niepodległości, z drugiej - zostali brutalnie sprowadzeni na ziemię i to w sposób, którego by się nie spodziewali. Pozostał niedosyt, którego świeży wpis w mediach społecznościowych - nawet w żartobliwej formie - może być dowodem. Ale Francuzi nie czekali długo z odpowiedzią. Powiedzielibyśmy nawet - zareagowali prawie tak szybko jak Thuram na bramkę Sukera. Również z humorem. "Jeśli obiecacie nam, że nie wystawicie Davora Sukera, jesteśmy przekonani, że Lilian nie zagra. Ale jego "zastępca" też potrafi strzelać gole" - odpowiedzieli, dodając do tego zdjęcie Benjamina Pavarda, obrońcy grającego na tej samej pozycji, który popisał się znakomitym strzałem w meczu z Argentyną. Po tym zabawnym wbijaniu szpilek i podkręcaniu atmosfery, jak będzie na boisku? Paradoksalnie, Chorwaci mają starszą i bardziej doświadczoną ekipę, ale faworytami są Francuzi. Nie tylko dlatego, że w drodze do finału pokonali bardziej wymagających rywali (Argentyna, Urugwaj, Belgia), a na dodatek zrobili to w przekonujący sposób, mając niemal cały czas kontrolę nad wydarzeniami na boisku. Jedyny moment niepewności trwał dokładnie przez dziesięć minut, gdy trzeba było gonić wynik przeciwko Argentynie. Potem jednak wszystko wróciło do normy. Chorwaci nie potrafili sobie wypracować takiego luksusu. W każdym ze spotkań "o wszystko" (z Danią, Rosją i Anglią) nie tylko tracili siły na dogrywki - w pierwszych dwóch przypadkach zakończone nawet rzutami karnymi - ale przede wszystkim tracili gole jako pierwsi i musieli gonić wynik. Teoretycznie taki scenariusz jest bardziej wyczerpujący. Jeśli do tego dołączymy jeszcze krótszy o jeden dzień odpoczynek po półfinale, może się wydawać, że rzeczywiście Francuzi są lepiej przygotowani do decydującego starcia. Ale to tylko pozory. Mecze finałowe rządzą się swoimi prawami. Już przed dwoma laty podopieczni Didiera Deschampsa przystępowali do finału Euro z Portugalią w roli faworytów, a jednak przegrali. Dzisiaj Paul Pogba mówi, że poczuli się zwycięzcami zbyt wcześnie; że po półfinałowym triumfie z Niemcami uznali, iż najtrudniejszy krok został już zrobiony. Drugi raz nie chcą popełnić tego błędu. Ale to również potwierdzenie, jak ważne jest przygotowanie tych ostatnich dni przed finałem, niezależnie od tego, czy jest się faworytem, czy nie. Dla Chorwatów to historyczna szansa. Zaledwie 4-milionowy kraj jeszcze nigdy nie był tak blisko tak ogromnego sukcesu. Albo mówiąc dokładniej - jeszcze większego sukcesu, bo sam awans do finału jest epokowy. Tym bardziej, że okazja może się szybko nie powtórzyć. Dla liderów złotego chorwackiego pokolenia to idealny czas, aby stanąć na szczycie. Luca Modrić, Ivan Rakitić, Danijel Subasić albo Mario Mandżukić - ci, którzy decydują dzisiaj o obliczu drużyny prowadzonej przez Zlatko Dalicia - skończyli już "trzydziestkę". Kiedy wspiąć się na wierzchołek, jeśli nie teraz? Ale przecież po drugiej stronie boiska Francuzi - tylko z racji tego, że mają młodszą drużynę - nie chcą czekać. Bo właśnie ta ekipa, nawet jeśli z wieloma zmianami po drodze, od poprzedniego mundialu była budowana przez cztery lata z myślą o dużym sukcesie w Rosji. Z Hugo Llorisem, Raphaelem Varanem, Paulem Pogbą, Blaisem Matuidim czy Antoinem Griezmannem - też liderami, którzy oprócz talentu pokazują na tym mundialu dużą dojrzałość. Oni wiedzą, że to jest ich czas. Tu i teraz. W obu krajach awans do finału wyzwolił niespotykane od dawna pokłady uczuć narodowych. Francuzi szaleją na Polach Elizejskich, z przerwą jedynie na defiladę z okazji święta narodowego, Griezmann powtarza na konferencji "Vive la France, vive la Republique!", a Rakitić mówi, że "nie ma teraz lepszego uczucia niż bycie Chorwatem. W finale zagrają nas miliony!". A miliardy będą ich oglądać. Remgiusz Półtorak Przypuszczalne składy w finale mistrzostw świata (Moskwa, stadion Łużniki, godz. 17) Francja: Lloris - Pavard, Varane, Umtiti, Hernandez - Pogba, Kante - Mbappe, Griezmann, Matuidi - Giroud. Chorwacja: Subasić - Vrsaljko, Vida, Lovren, Strinić - Rebić, Rakitić, Brozović, Modrić, Perisić - Mandżukić. Sędzia: Nestor Pitana (Argentyna).