Przykład Argentyny z mundialu we Włoszech jest o tyle szczególny, że ekipa dowodzona przez Diego Maradonę poległa na inaugurację z Kamerunem (0-1), a mimo to potem zdołała doczłapać się do wielkiego finału. A Hiszpanie w 2010 zdobyli nawet mistrzostwo świata! Polacy należą do trochę innej kategorii zespołów, więc myślenie o tak spektakularnym zwrocie wydarzeń byłoby co najmniej ryzykowne. Przypomnijmy jednak przypadki, gdy drużyny wcale nie uważane za faworytów do strefy medalowej (poza wymienionymi wyjątkami) zdołały wrócić do gry i awansować do 1/8 finału, a nawet jeszcze dalej. Od 1998 roku, czyli od mundialu we Francji - gdy zaczął obowiązywać system z 32 ekipami i fazą pucharową po meczach grupowych - zdarzyło się tak siedmiokrotnie. Jako pierwsza tej sztuki dokonała Turcja na boiska w Korei i Japonii (2002). Podopieczni Fatiha Terima przegrali na inaugurację z Brazylią, ale zwycięstwo z Chinami i remis z Kostaryką wystarczyły, aby wyrzucić tych ostatnich do domu lepszą różnicą bramkę. Potem Turcy odprawili Japonię oraz Senegal i nieoczekiwanie znaleźli się w strefie medalowej. W 2006 roku Ghana i Ukraina potrafiły otrząsnąć się z pierwszej porażki. Nasi wschodni byli nawet przybici mentalnie, bo ulegli Hiszpanom aż 0-4. Odbudowali się jednak błyskawicznie - z Arabią Saudyjską (też 4-0) i Tunezją (1-0). Przed czterema laty były aż trzy takie przypadki - Grecja (na inaugurację 0-3 z... Kolumbią), Urugwaj (1-3 z Kostaryką) i Algieria (1-2 z Belgią). Do osobnej kategorii wypada zaliczyć Hiszpanię, która w 2010 roku w RPA też przegrała na początek ze Szwajcarią, ale jako ówczesny mistrz Europy z czasem potwierdził klasę wygrywają również mundial. A zatem w obecnej formule mistrzostw takich przypadków, gdy po pierwszej porażce drużyna wychodziła z grupy, było w sumie siedem. Dobra informacja jest taka, że ekipy zbliżone poziomem do Polaków pokazały, iż jest to możliwe. Ale tu kolejna ważna uwaga: za każdym razem zwycięzca z inauguracyjnego spotkania wygrywał potem grupę (nie licząc Hiszpanów w 2010 roku, bo - jak zaznaczyliśmy - to inna kategoria). To było warunkiem, aby przegrany też mógł marzyć o awansie. Przekładając to na dzisiejsze warunki: zespół Nawałki powinien liczyć przede wszystkim na siebie, ale też... na Senegal. Może najlepszym bodźcem dla naszych zawodników powinna być historia z 1982 roku? Wprawdzie nie całkiem adekwatna, jeśli chodzi o wynik, ale o presję - na pewno. Po słabym początku i dwóch bezbramkowych remisach, z których ten z nieznanym Kamerunem wywołał szczególną falę krytyki, drużyna zaczęła grać jak z nut, strzelając w kolejnych dwóch spotkaniach aż osiem goli. Pięć Peruwiańczykom i trzy Belgom. Prezes Zbigniew Boniek wie o tym doskonale, bo był bohaterem tamtych gier i może poradzić dzisiejszym reprezentantom, jak poradzić sobie w sytuacji, gdy ekipie wybitnie nie idzie. A pamiętamy przecież, jak się wtedy skończyło - awansem do strefy medalowej i trzecim miejsce na mundialu. Dzisiaj nikt nie ma aż tak wygórowanych wymagań. Ale wyjście z grupy, mimo zastanych trudności, to ciągle plan minimum na te mistrzostwa. Tutaj nic się nie zmieniło. Remigiusz Półtorak, Michał Białoński i Rafał Walerowski z Kazania