Atmosfera w ekipie "Albiceleste" jest niemal grobowa. Tuż po porażce z Francją (3-4), oznaczającej koniec marzeń o mistrzostwie świata dla Leo Messiego, najlepszy piłkarz poprzedniego mundialu sam odleciał z Rosji. Podobnie zrobiło wielu innych piłkarzy. To trochę symboliczne, bo widać jak drużyna, która w ostatnich latach miała ogromny potencjał i trzykrotnie przegrywała w finałach wielkich imprez (raz mundial, dwukrotnie Copa America) po prostu się rozpadła, potwierdzając, że współpraca zespołowa nie była jej najsilniejszą stroną. Ludzie ze sztabu tłumaczyli to logistyką - że każdemu łatwiej odjechać w swoją stronę - ale to tylko część prawdy. Dość powiedzieć, że Messi, jako kapitan, nie odezwał się ani słowem, a gazety argentyńskie cytują członków reprezentacji, twierdzących, że "oglądanie mundialu jeszcze na miejscu w takich warunkach było beznadziejne". Na ostatnich posiłkach zostało tylko czterech zawodników - Di Maria, Perez, Biglia i Acuna - w oczekiwaniu na samolot, który przez Lizbonę zabrał ich z powrotem do Argentyny. Ale nie oni byli najważniejszymi pasażerami. Jeśli wierzyć argentyńskim mediom, przede wszystkim wpływowemu dziennikowi "La Nacion", prezes Claudio "Chiqui" Tapia podjął już decyzję i chce zakończyć współpracę z Jorge Sampaolim, mimo że kontrakt jest ważny aż do 2022 roku. Nie wiadomo tylko, czy decydujące rozmowy zostaną przeprowadzone nad Atlantykiem czy już po wylądowaniu w Buenos Aires. Faktem jest, że od soboty trwa gra na czas. Szef federacji wsiadł wprawdzie z trenerem do jednego samolotu, ale jakby lecieli oddzielnie. Tymczasem negocjacje będą z pewnością trudne, bo zerwanie kontraktu oznacza teoretycznie wypłatę 11 milionów dolarów odszkodowania. Tapia będzie chciał znacznie zmniejszyć tę kwotę, choć jeszcze przed wylotem do Rosji zapewniał, że selekcjoner zostanie, niezależnie od wyniku. Jednym słowem - jak to w argentyńskiej piłce dzieje się od wielu miesięcy - bałagan jest ogromny. Aby go zrozumieć, trzeba też przypomnieć kilka ważnych momentów z ostatnich miesięcy. Sampaoli zostawał selekcjonerem w szczególnych okolicznościach, gdy misja Edgarda "Patona" Bauzy - już drugiego trenera Argentyny w eliminacjach do mundialu, po Gerardo Martino - niechybnie się wyczerpywała i istniało realne zagrożenie, że Messiego i kolegów na rosyjskich mistrzostwach nie będzie. Trudno jednak powiedzieć, żeby cokolwiek nowego wniósł do tej drużyny, poza dość karykaturalną nerwowością i ciągłym mieszaniem w składzie. Mając wielu znakomitych zawodników, Argentyna grała słabo i nudno, fatalnie w defensywie i bez pomysłu w ataku. A w zasadzie jedynym pomysłem był osamotniony Messi, na którego barki złożono cały sukces "Albicelestes". Na kluczowy mecz z Ekwadorem dający przepustkę na mundial w ostatniej kolejce kwalifikacji, podobnie jak na Nigerię w trzecim meczu grupowym na mistrzostwach w Rosji wystarczyło, ale to wszystko. Gra podopiecznych Sampaolego była zbyt czytelna dla mocniejszych rywali, co bez wielkich problemów wykorzystała Francja. W taki sposób niezwykle utalentowane pokolenie w dziejach argentyńskiej piłki przeminęło bez żadnego triumfu w wielkiej imprezie. Jednym z najbardziej charakterystycznych momentów na mundialu pozostanie scena z meczu z Nigerią, gdy trener radził się swojego najlepszego zawodnika, kogo wpuścić na boisko. Ostatecznie pojawił się Aguero, wielki przyjaciel Messiego. Nie należy może od razu wyciągać z tego wniosku, że to piłkarze ustalali skład za każdym razem, ale chwila była z pewnością wymowna. Zresztą, Aguero też dał do zrozumienia co o tej współpracy myśli, dziękując w mediach społecznościowych wszystkim - kolegom, lekarzom, fizjoterapeutom, osobom z drugiego planu - tylko nie trenerowi i nie prezesowi związku. Ale to właśnie oni będą teraz musieli zachować pozory i dogadać się. Pewnie za dużo mniej niż 11 milionów dolarów. Remigiusz Półtorak