Wielcy faworyci, którzy w przeszłości byli już mistrzami świata padają na tym mundialu jak muchy. Na obronę tytułu nie mają szans już Niemcy, za burtą znaleźli się też Hiszpanie i Argentyńczycy. W piątek odpadną albo Francuzi albo Urugwajczycy grający ze sobą już w ćwierćfinale. Oprócz nich na placu boju z dawnych mistrzów pozostali jeszcze tylko Brazylijczycy i właśnie Anglicy, którzy jedyny raz wywalczyli tytuł na własnych boiskach w 1966 roku. Teraz sytuacja tak się ułożyła, że podopieczni Garetha Southgate'a nie mają na swojej drodze prowadzącej do finału ani jednej drużyny uważanej za faworyta mistrzostw świata. Najmocniejsze wydają się Kolumbia (z którą Brytyjczycy mierzą się dzisiaj) oraz Chorwacja, która miała duże problemy, aby poradzić sobie z Danią w 1/8 finału. Angielscy kibice - przede wszystkim ci przesądni - liczą jednak na powtórzenie sukcesu sprzed 52 lat jeszcze z innego powodu. Zbieg okoliczności jest bowiem nadzwyczajny. W 1966 roku Puchar Europy (dzisiejszą Ligę Mistrzów) zdobył Real Madryt, do europejskich pucharów zakwalifikowała się drużyna Burnley, a londyńska Chelsea zakończyła rozgrywki w lidze angielskiej na 5. miejscu. Czyli wszystko odbyło się dokładnie tak samo jak... w tym sezonie. Nawet Manchester City zajął wtedy pierwszą pozycję w lidze, wprawdzie drugiej, ale to już szczegół. Czy taka nadzwyczajna powtórka z historii wystarczy, aby Harry Kane i spółka podążyli śladami Bobby'ego Moore'a, Bobby'ego Charltona i ich kolegów? RP