"Ta historyczna inicjatywa potwierdza, jakim szacunkiem Izrael darzy język arabski" - napisali na swojej oficjalnej stronie na Facebooku przedstawiciele Ministerstwa Spraw Zagranicznych Izraela. Na pierwszy rzut oka informacja jest dla kibiców znakomita. Egipcjanie zagrają na mundialu po raz pierwszy od 1990 roku, ale - co może dziwić - żadna z dużych stacji nie była zainteresowana wykupieniem praw do pokazywania imprezy. Oferta izraelskiej telewizji Kan spada więc im niemal z nieba. Dlaczego zatem pojawiają się głosy sprzeciwu, skoro od czterech dekad Izrael ma zawartą strategiczną współpracę z Egiptem? Sygnał do ataku dał Ahmed Moussa, jeden z czołowych prezenterów egipskiej telewizji, sugerując wprost, że państwo żydowskie chce w ten sposób kierować do państw arabskich wygodny dla siebie przekaz, w domyśle - nie tylko sportowy. "Jaka to różnica - Izrael i Katar to tacy sami wrogowie" - mówił Moussa do milionów swoich widzów. Przy okazji pojawiają się bowiem dwie kluczowe kwestie. Pierwszą osią sporu jest to, że na "życzliwość" Izraelczyków, których przyjemność wykupienia praw do mundialu kosztowała, bagatela, ponad sześć milionów euro, mogą liczyć również inne kraje arabskie, nie tylko Egipt. Po drugie, sprawa ma znacznie szerszy kontekst i nieprzypadkowo pojawia się na niej również Katar, będący od niemal roku na czarnej liście wśród swoich arabskich sąsiadów. Jeszcze nie tak dawno, Egipcjanie mogli oglądać Al Jazeerę, ale od kiedy została tam zakazana, już nie ma takiej możliwości. Z kolei dobra piłka transmitowana przez stację beIN Sport, powołaną do życia przy okazji wejścia katarskich szejków do Paris Saint-Germain i skierowaną także do świata arabskiego, była dotychczas zwyczajnie zbyt droga dla wielu kibiców. Dlatego pojawiają się również takie głosy, że darmowy przekaz do krajów arabskich przez telewizję izraelską to przede wszystkim uderzenie w katarskie interesy. Kolejne zresztą, co przed mającym odbyć się tam - ciągle jeszcze - następnym mundialem w 2022 roku nabiera dodatkowego znaczenia. To już drugie w krótkim czasie powiązanie rosyjskich mistrzostw z polityką. Przed kilkoma dniami brytyjski rząd zdecydował o częściowym bojkocie imprezy, po tym jak stosunki na linii Londyn - Moskwa stały się bardzo napięte, gdy wyszło na jaw, że były podwójny szpieg Siergiej Skripal został zaatakowany substancją trującą, jego stan jest krytyczny. W tle coraz częściej pojawia się jednak przekonanie, że to tylko fasadowy bojkot, bo niewysłanie angielskiej drużyny do Rosji miałoby znacznie poważniejsze konsekwencje. Głównie finansowe, ale też sportowe. Remigiusz Półtorak, Tel Awiw