Kliknij i zobacz zapis relacji NA ŻYWO Relacja NA ŻYWO na urządzenia mobilne Mecz z Brazylią jest dla nas o wyjście z grupy - mówił po przegranej z Norwegią trener biało-czerwonych Tałant Dujszebajew. Może za bardzo wbijał to do głowy zawodnikom, bo większa ich część wyszła na Brazylię jakby przestraszona. Jak się zaczyna mecz od stanu 0-5, a w takim stosunku przegrywaliśmy po 7. minutach, to potem trudno się pozbierać. Kompletnie zero obrony, jakieś "nie wiadomo co" w ataku i wynik się posypał. Polacy zaczęli odważnie. Dujszebajew zaczął ciekawym zabiegiem z wycofaniem bramkarza i grą siedmioma graczami w polu, tylko że ilość nie przeszłą w jakość. Co ciekawe, Brazylijczycy nie wykorzystali w tym czasie pustej polskiej bramki ani razu, ale po prawdzie nie musieli, bo z ataku pozycyjnego zdobywali bramki jak chcieli. Pierwszego gola zdobyliśmy dopiero w 8. minucie, gdy Paweł Niewrzawa wreszcie znalazł na kole Marka Daćkę. To było już po czasie wziętym przez Dujszebajewa, który przy stanie 0-5 wprowadził rekonwalescenta Pawła Paczkowskiego, a niemrawego Łukasza Gieraka zamienił na środku rozegrania właśnie na Niewrzawę. Graliśmy też tak, jak należało oczekiwać, czyli z dwoma kołowymi. Należało tego oczekiwać, bo Brazylijczycy niczym nie zaskoczyli. Grali w obronie tak jak zwykle, czyli szybko, aktywnie, agresywnie, wybiegali ze strefy cały czas i jednym ze sposobów na taką "wariacką" defensywę jest gra dwoma kołowymi. Od 7. minuty gra była już w miarę wyrównana, niemal gol za gol, ale z lekką przewagą rywali, którzy powiększyli przewagę do 7 goli w 20. minucie. Już nie graliśmy takiego dramatu w ataku. Świetnie spisywał się Paweł Paczkowski, który sam rzucał i jeszcze znajdował kolegów. Szkoda tylko, że i oni mieli gorszy dzień, bo aż osiem razy ich rzuty, i to w większości z czystych pozycji bronił Maik Santos. Tuż przed przerwą mogliśmy liczyć na więcej, bo była szansa zejść do szatni nawet z zaledwie trzybramkową stratą ale znów obijaliśmy bramkarza. Pięć bramek straty do przerwy tonie jest powód do dumy, ale też nie ma dramatu. Ale warunek był taki, że trzeba zagrać o niebo lepiej. Była szansa szybko doskoczyć Brazylijczyków na bliższy kontakt, ale fatalnie te okazje marnowaliśmy. Diabli człowieka brali, gdy gubiliśmy piłkę albo nie udawało się pokonać Santosa słabymi rzutami. Bo już jak się udało wypracować pozycję, to na brazylijską bramkę leciały jakieś farfocle. I tak Brazylia utrzymywała bezpieczną przewagę i miała cały czas mecz pod absolutną kontrolą. Momentami udawało się obronić jedną akcję i dojść z 6 na pięć goli. W 47. nawet na 4, ale co z tego, gdy w kolejnych akcjach wszystko wracało do normy. Ostatecznie dobiło "Biało-czerwonych" 300 sekund, w których przeciwnik zdobył trzy gole, w tym dwa po kontrach i z czterech goli straty zrobiło się 8 minut przed końcem - siedem. W poniedziałek Polacy w meczu ostatniej szansy grają z Rosją. Leszek Salva, Nantes Polska - Brazylia 24-28 (11-16) Już dziś możesz wesprzeć WOŚP! Czekamy na Ciebie na pomagam.interia.pl!