- W końcu kibice - w Polsce i w Czechach - nie będą narzekać na ligę czeską. Oczywiście jej poziom nie zmienił się z dnia na dzień. To dłuższy proces. Czesi to dla mnie największa pozytywna niespodzianka turnieju w Chinach. Rewelacja! Mieli niesamowitą skuteczność rzutów z dystansu. Polakom kłopoty w defensywie sprawiały akcje typu pick and roll. Polscy wysocy zostawali na obwodzie, a pod koszem Ondrej Balvin i jego koledzy mieli przewagę wzrostu nad Mateuszem Ponitką czy A.J. Slaughterem - powiedział 36-letni Skibniewski, zawodnik BK Prostejov w latach 2008-2010. Koszykarz, który na razie nie zdecydował, czy w nowym sezonie będzie kontynuował karierę sportową, czy zostanie trenerem-asystentem, podkreślił rolę, jaką pełni w zespole czeskim Tomas Satoransky. Ten były kolega Marcina Gortata z Washington Wizards od nowego sezonu występować będzie w Chicago Bulls. Wysoki rozgrywający (201 cm) przeciwko Polsce uzyskał 22 pkt i miał 12 asyst. Jest zresztą wiceliderem klasyfikacji asyst w mundialu - ma ich średnio 8,9 w spotkaniu. - Miałem przyjemność grać przeciwko Satoranskiemu w lidze czeskiej, gdy występował w zespole w Pradze. Był wtedy czołowym graczem, ale teraz jest niesamowity. Liga NBA bardzo go zmieniła. Stał się dojrzalszym i inteligentniejszym koszykarzem. Potrafi wszystko - rzuca, zbiera, asystuje. Jest mu łatwiej na obwodzie, bo jako wysoki widzi lepiej to, co dzieje się na parkiecie. Poza tym zespół Czech jest ustawiony pod jego grę. Nie bez znaczenia jest także to, że wielu zawodników kadry to koszykarze CEZ Nymburk, mistrza Czech prowadzonego przez sześć lat przez szkoleniowca reprezentacji Ronena Ginzburga - ocenił Skibniewski, który pomagał trenerowi Mike'owi Taylorowi w przygotowaniach do mundialu. Zdaniem jednego z najbardziej doświadczonych polskich rozgrywających, uczestnika czterech Eurobasketów (2007, 2009, 2011, 2015), Polacy nie mogą zaliczyć spotkania z Czechami do nieudanych, ale to rywal był minimalnie lepszy w detalach koszykarskiego rzemiosła i potrafił wykorzystywać błędy biało-czerwonych. - To nie był nasz zły mecz. Brakowało małych rzeczy w kilku elementach. Nie zdobyliśmy żadnego punktu z szybkiego ataku, brakowało dokładności, komunikacji w obronie w trzech, czterech akcjach, gdy ważyły się losy meczu. Na tym etapie takie nieporozumienia kosztują. Poza tym Czesi mieli niesamowitą skuteczność z dystansu - podsumował. Polacy w sobotę rywalizować będą o siódma lokatę z Amerykanami, którzy po ćwierćfinałowej porażce z Francją ulegli tym razem Serbii 89:94. Mistrz Polski ze Śląskiem Wrocław (2002) i Słowacji z Interem Bratysława (2013) uważa, że niezależnie od wyniku ostatniego meczu "Biało-Czerwoni" dokonali w Chinach wielkiej rzeczy kwalifikując się do najlepszej ósemki. - Mecz z Amerykanami, nie ma znaczenia w jakim składzie, to coś wielkiego. Możemy zabrać iPad-y od konsoli, bo do tej pory mogliśmy grać przeciwko koszykarzom USA tylko na PlayStation. A teraz Donovan Mitchell kontra Łukasz Koszarek i A.J. Slaughter, czy Kemba Walker kontra Mateusz Ponitka... Ten mecz to piękne zwieńczenie przygody w Chinach, niezależnie od końcowego wyniku. To przepiękny czas dla polskiej koszykówki, bo sukcesy odnoszą też reprezentacja 3x3 i kadra na wózkach. Coś się dzieje, odbijamy sobie gorsze lata - podkreślił. Skibniewski cieszy się, że mecze koszykarzy cieszą się zainteresowaniem kibiców w Polsce i Czechach. - Wiem od zaprzyjaźnionych czeskich trenerów, że ludzie w Czechach biorą wolne w pracy, by oglądać występy reprezentacji w mistrzostwach, a dzieci w szkołach na lekcjach wf-u śledzą spotkania, bo nauczyciele przynoszą monitory i telewizory do sal. Podobnie jest w Polsce. Mam nadzieję, że nadchodzą lepsze czasy dla dyscypliny - dodał, zdradzając, że przegrał po porażce Polaków zakład o obiad z jednym z czeskich trenerów: "Straciłem smażony ser i hranolki. Muszę postawić obiad ze schabowym - dodał. Olga Przybyłowicz