W poniedziałek, po heroicznym meczu z Chinami, nie miał pan siły udzielać wywiadów. Jak minęła noc? Sukces drużyny i swoja rewelacyjna postawa zostały już przetrawione? Mateusz Ponitka: - Niewiele spałem ze względu na dosyć dokuczliwe bóle nóg. Nie mogłem znaleźć pozycji. Emocje wciąż buzowały. Mam nadzieję, że nadrobię ten niedostatek snu, bo noc też była naprawdę trudna. Otrzymujecie gratulacje od kolegów z zagranicznych klubów, w których gracie, czy reprezentacji innych krajów? - Od wszystkich. Pisali do mnie koledzy z Hiszpanii, Rosji i Turcji. Mam naprawdę dużo znajomych w krajach, w których występowałem. Wspierają mnie, nas i gratulują występu całemu zespołowi. Na pewno cieszy to i podbudowuje, że wszyscy gdzieś tam śledzą nasze poczynania. W kraju po tych dwóch zwycięskich meczach też zapanowała euforia. To ważne, że koszykówkę w Polsce wprowadzacie na inny poziom? - Wszyscy na to czekaliśmy. Liczyliśmy, że narodzi się boom na koszykówkę. Uważam, że jest to dyscyplina bardzo interesująca, ciekawa do oglądania. Jest w niej dużo emocji, fizyczności, dużo walki. Mam nadzieję, że jej czas dopiero w Polsce nadchodzi. Była już piłka ręczna, cały czas są siatkówka i piłka nożna. Brakuje nam natomiast sukcesów i popularności, jeśli chodzi o koszykówkę. Chcielibyśmy to zapoczątkować. Wydaje mi się, że takimi meczami jak z Chinami jesteśmy w stanie to osiągnąć. Polska ma dwa zwycięstwa, Wybrzeże Kości Słoniowej - dwie porażki. Rachunek wydaje się prosty. Sport się jednak na takich rachunkach nie opiera... - Powiedziałbym, że na mistrzostwach świata nie ma słabych zespołów. Często o wyniku może decydować dyspozycja dnia. Poza tym pocieszyliśmy się już trochę wczorajszą wygraną, a teraz schodzimy na ziemię. Jutro mamy przed sobą bardzo ważny mecz, bo wynik jest wliczany do kolejnej rundy. Dlatego nie chcemy odpuszczać, ale porządnym akcentem zakończyć pierwszą fazę grupową. Potem zaczniemy myśleć o następnych wyzwaniach. Czy będziecie się starać zwyciężyć maksymalną różnicą, jak czynią to inne markowe ekipy w spotkaniach z outsiderami? - Tamte reprezentacje są trochę inaczej zbudowane. Outsiderów deklasują zazwyczaj europejskie potęgi, ale one posiadają po 12 zawodników grających w Eurolidze albo w NBA. Mogą sobie pozwolić na szerszą rotację i równy rozkład minut dla poszczególnych graczy. Wczoraj kilku z nas mocno popracowało, cały mecz trwał 45 minut i do tego długo się przeciągał, więc na dobrą sprawę musimy szukać możliwości regeneracji organizmów przed następnymi spotkaniami. Nie chodzi zatem o deklasację rywala, tylko o wygranie meczu. Czy to będzie jednym punktem czy dwudziestoma - nie ma żadnego znaczenia, bo liczy się zwycięstwo. Małe punkty już nam nic nie dają. Rozmawiał w Pekinie - Marek Cegliński