Bryant, który zakończył karierę w 2016 roku, wraz z drużyną narodową triumfował na igrzyskach olimpijskich w Pekinie (2008) i w Londynie (2012). Teraz znów pojawił się w stolicy Chin w roli ambasadora Międzynarodowej Federacji Koszykówki (FIBA). Jego rodacy przegrali w ćwierćfinale MŚ z Francją 79:89, a później także z Serbią 89:94. O siódme miejsce powalczą z biało-czerwonymi w sobotę. - To nie jest tak, że reszta świata dorównała poziomem USA. Chodzi o to, że dogoniła nas już jakiś czas temu. Jesteśmy w momencie, kiedy amerykański zespół raz będzie wygrywał, a raz przegrywał. Drużynę czeka w przyszłości wiele wyzwań. Nie będzie łatwo, niezależnie od tego, kto będzie grał w reprezentacji - powiedział pięciokrotny triumfator ligi NBA. Nawet jeśli Amerykanie pokonają Polaków, i tak zajmą najniższą w historii lokatę w ważnej imprezie międzynarodowej. Kolejnym tak istotnym sprawdzianem będą przyszłoroczne igrzyska olimpijskie w Tokio, gdzie USA walczyć będzie o czwarty złoty medal z rzędu. Bryant wspominał, że nawet w 2008 roku nie było łatwo sięgnąć po triumf w Pekinie. Reprezentacja USA ostatecznie pokonała Hiszpanię 118:107. - Potrzebowaliśmy niesamowitej czwartej kwarty, żeby wygrać z Hiszpanami. Mimo że mieliśmy tak wspaniały zespół, i tak musieliśmy bardzo się wysilić w końcówce. Chcę powiedzieć, że nawet jeśli na parkiecie znajdą się sami najlepsi zawodnicy, i tak czeka nas trudne zadanie. Nie będzie już "spacerków" - podkreślił 41-letni obecnie Amerykanin. Dodał, że nie należy już spodziewać się powrotu lat 90. ubiegłego stulecia, kiedy ekipa USA gromiła kolejnych rywali i pewnie zdobyła złoto igrzysk w Barcelonie. - Era dream teamu z 1992 roku przeminęła. Teraz będzie trudno - zakończył.