- Pokonać gospodarzy, a teraz jeszcze Rosję to byłoby coś pięknego. Jestem optymistycznie nastawiony do tego spotkania. Rosja nie jest nadzwyczajnym zespołem. Musimy zagrać na wysokich obrotach od początku, mieć lepszą skuteczność niż w poprzednich występach i grać tak, jak w pierwszej rundzie, czyli z determinacją, sercem, stanowić jedność na boisku. Jeśli dobrze "wejdziemy" w mecz, to będziemy mieć szansę na nawiązanie walki do końca - powiedział 39-letni koszykarz, który w czerwcu zdobył z Anwilem Włocławek pierwszy w karierze tytuł mistrza Polski. Ignerski, który większą część kariery spędził za granicą, m.in. w klubach Hiszpanii, Turcji, Rosji, Włoch i Francji, dobrze zna trenera "Sbornej" Siergieja Bazarewicza, pierwszego Rosjanina w lidze NBA w barwach Atlanty Hawks. Ich drogi zeszły się dwa razy - w rosyjskiej Krasnyje Krylia Samara w 2014 roku i we włoskim Cantu w 2016 roku. - Jest jednym z moich ulubionych szkoleniowców, z którymi zetknąłem się w trakcie kariery. Mam zresztą z nim kontakt do dziś. W Samarze był naprawdę bardzo fajny zespół, ale klub miał problemy finansowe i z tego punktu widzenia to była totalna porażka. Sportowo to jednak było super doświadczenie. Bazarewicz, jako były zawodnik, ma specyficzny styl pracy - swoim graczom daje dużo luzu na boisku, pozwala im rozwinąć skrzydła. Tak mnie traktował, co dawało mi dużą pewność siebie. Był pierwszym, który wykorzystywał mnie na pozycji środkowego, z czego w Polsce się potem śmiano. Do tego może zaimponować wiedzą, nie tylko na temat koszykówki. Dla takiego trenera aż chce się grać - podkreślił. Jego zdaniem Rosja ma silnych zawodników podkoszowych i to właśnie w tym elemencie Polacy muszą się nadzwyczajnie zmobilizować. - Rosyjscy podkoszowi są doświadczeni i występują w wielkich klubach. To buduje ich wartość i spokój. Z drugiej strony wydaje mi się, że ta drużyna nie jest nadzwyczajna. Brakuje zresztą kilku ważnych graczy, jak np. Timofieja Mozgowa. Nie wiem, czy w tym zespole jest determinacja, by zrobić wielki wynik. Z takim nastawieniem chyba Rosjanie mieli problemy na ostatnich wielkich imprezach - ocenił. Ignerski, który karierę rozpoczął w 1997 roku w AZS Lublin, uważa, że "Biało-Czerwoni" zrobili na mundialu coś więcej niż to, że odnieśli trzy zwycięstwa w grupie - nad Wenezuelą, Chinami i Wybrzeżem Kości Słoniowej. - To wielka promocja dyscypliny. Cieszę się, że wszędzie mówi się o baskecie, że koszykówka wróciła na pierwsze strony gazet. Sam awans był sukcesem, a bilans 3-0 to tzw. "wartość dodana". Zwycięstwo nad gospodarzem to było coś wielkiego, pozostałe wygrane też nie przyszły łatwo. Zawsze gra się trudno przeciwko egzotycznym rywalom. Chłopaki fajnie się prezentują, widać, że stanowią zespół. Moim zdaniem pojechał optymalny skład. Jeszcze większym optymizmem napawa fakt, że jest tam kilku młodych, perspektywicznych pod koszem. Szkoda, że zabrakło młodych rozgrywających, ale rozumiem, że trener musiał dokonać wyboru. Cieszy mnie "chemia" w drużynie, determinacja chłopaków - dodał. Koszykarz, który nie powiedział jeszcze ostatniego słowa jeśli chodzi o karierę klubową, jest spokojny o przygotowanie fizyczne biało-czerwonych przed drugą rundą MŚ, w której rywalami, oprócz Rosjan, będą Argentyńczycy. - Znam kolegów i tu nie chodzi o to, co robili przygotowując się do MŚ, ale o ich podejście do koszykówki. Absolutny profesjonalizm. Mateusz Ponitka to "kat fizyczny", grał po 30 minut, ale może zagrać jeszcze pięć takich meczów. Widzę pewność siebie podstawowych zawodników. Czują się dobrze ze sobą, wiedzą na co kogo stać. Byle dobrze rozpocząć spotkanie z Rosją, bo w przeciwnym razie rywale mogą ich fizycznie zdominować - zauważył. Ignerski myśli jeszcze o powrocie na parkiety krajowe i zakończeniu kariery w innym stylu niż w czerwcu, gdy kontuzja wyeliminowała go z ostatnich spotkań sezonu. Wcześniej buty na kołku powiesił w 2016 roku, ale brakowało mu koszykówki. Wrócił na boisko na początku tego roku, najpierw w rozgrywkach niższej klasy. W czterech meczach drugoligowego zespołu z Nysy uzyskał średnio 32 punkty i 11 zbiórek. To przekonało go do spróbowania sił w ekstraklasie, gdy z propozycją zwrócił się trener Anwilu Igor Milicic. I w tym klubie chce już na dobre pożegnać się z basketem i kibicami. - Chcę być w stu procentach sprawny nie tylko dlatego, że gdzieś w głowie mam myśl o powrocie, ale z innych powodów, a nie tylko chęci ponownych występów w ekstraklasie. Uwielbiam tenis i narty, a poza tym chcę z synami, którzy już stawiają pierwsze koszykarskie kroki pograć jeszcze w przyszłości. Mam kontakt z trenerem Milicicem, prezesem Anwilu Arkadiuszem Lewandowskim i być może pod koniec roku zaświeci się jakieś światełko i będą mógł pomyśleć o powrocie do Włocławka. Jestem trochę zły na los, bo nie tak wyobrażałem sobie koniec sezonu. Fajnie byłoby na dobre zakończyć karierę kolejnym sukcesem, ale w pełni sił. Najpierw muszę być jednak fizycznie gotowy nie na 100, ale na 110 procent - podsumował. Autor: Olga Przybyłowicz