Każde imię i nazwisko w języku chińskim coś znaczy. W jego przypadku Weifeng to "wielki szczyt", a Su to "wnuk". Su studiuje polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. "Pięć lat temu zacząłem studia polonistyczne w Harbinie, gdzie kiedyś, szczególnie na początku XX wieku, żyło bardzo wielu Polaków. Budowano tam wtedy Kolej Wschodniochińską" - zaznaczył. Na drugim i trzecim roku był na studenckiej wymianie w Gdańsku. Potem wrócił do Chin, by napisać pracę licencjacką. Teraz kontynuuje naukę na kierunku magisterskim UW. Swobodnie mówi po polsku, starannie dobierając słowa. W tym, że został attache polskiej ekipy na mistrzostwach świata w Chinach nie ma żadnego przypadku, bo koszykówka to jego pasja od dziecka. "Chciałem zostać profesjonalnym koszykarzem, ale rodzice nie bardzo popierali ten wybór, twierdzili, że nie mam talentu, więc kontynuuję naukę. W kosza gram teraz tylko jako amator, miałem swoje grupy ćwiczących w Gdańsku, teraz chodzę pograć w Warszawie" - przyznał. Jego idolem w dzieciństwie był oczywiście najpopularniejszy chiński koszykarz Yao Ming. "Początkowo nie za bardzo go lubiłem, bo uważałem, że wszystko zawdzięcza nieprzeciętnemu wzrostowi, że każdy bardzo wysoki człowiek może grać tak jak on. Gdy sam zacząłem trenować koszykówkę, przekonałem się, że wcale tak nie jest. Nie każdy wysoki gracz jest jak Yao. Oprócz warunków fizycznych trzeba mieć talent" - przyznał. Kolejnym ulubionym graczem Su został Niemiec Dirk Nowitzki, a więc drugi ambasador mistrzostw świata w koszykówce w Chinach. "Jeszcze później dołączyłem do grona ulubieńców Yianliana Ji, także byłego gracza NBA, dziś lidera i kapitana reprezentacji Chin, który przejął tę funkcję po kontuzjowanym kilka dni przed MŚ Pengu Zhou" - dodał. Podkreślił, że rola attache przy polskiej ekipie jest dla niego bardzo cennym doświadczeniem. "Bardzo chciałem wykorzystać tę szansę. Koszykówka była moim marzeniem, więc towarzyszenie tym zawodnikom, reprezentacji jest dla mnie w pewnym sensie spełnieniem dziecięcych pragnień. Gdy widzę grających reprezentantów Polski, to jakbym widział siebie z tamtych marzeń, bo sam myślałem o takiej karierze" - przyznał. W tej sytuacji dramatyczne, pełne zwrotów akcji spotkanie Chiny - Polska, zakończone zwycięstwem biało-czerwonych po dogrywce, było dla niego niesamowitym przeżyciem pod względem emocjonalnym. "Po meczu od razu powiedziałem polskim zawodnikom, że w całej Wukesong Arenie właśnie mnie było najciężej. Z jednej strony jestem Chińczykiem i miałem kibicować Chinom, a z drugiej jestem attache reprezentacji biało-czerwonych i chińskim polonistą, więc w pewnym sensie Polska stała się już moją drugą ojczyzną. Nie wiedziałem więc, którą stronę wybrać". Jak attache reprezentacji Polski, który poleciał z nią na mecze grupy I z Rosją i Argentyną, widzi przyszłość biało-czerwonych w turnieju? "Jestem niemal pewien, że reprezentacja Polski wróci jeszcze do Pekinu, czyli już na fazę finałową z udziałem czterech drużyn" - zakończył. Z Pekinu - Marek Cegliński