Wielka Hiszpania pożegnała się z mundialem w jeszcze gorszym stylu niż inny obrońca trofeum - Italia przed czterema laty. Po dwóch kolejkach grupowych Włosi mieli dwa punkty i bilans bramek 2-2, dające im szansę na walkę o wyjście z grupy w potyczce ze Słowacją, która zakończyła się blamażem. "La Roja" ma "pozamiatane" - zero punktów, bilans bramek tragiczny (1-7), podobnie jak nastroje w zespole. Dziś łatwo wieszać psy na selekcjonerze Vicente del Bosque i jego największych herosach na czele z kapitanem Ikerem Casillasem, który sprezentował Holendrom bramkę. Przypadek ekipy z Półwyspu Iberyjskiego daje nam kolejne potwierdzenie tezy mówiącej o tym, że w sporcie, a w piłce szczególnie blisko od bohatera do zera. Misja "obrona Pucharu Świata" układała się planowo aż do 43. minuty, w której David Silva miał obowiązek wykorzystać sytuację sam na sam i podwyższyć na 2-0. Silva przegrał jednak z Jasperem Cillessenem i to był początek pasma holenderskich plag, które z "Furia Roja" uczyniły łagodnego i bezradnego baranka. W akcie oskarżenie stoi jak byk: "del Bosque za bardzo przywiązał się do nazwisk, z którymi odniósł sukces przed dwom i czterema laty, nie wprowadził świeżej krwi, a eksperyment z oparciem gry o naturalizowanego Brazylijczyka Diego Costę okazał się być niewypałem" i właściwie to argumenty nie do odparcia. Bohaterowie z Barcelony, których w kadrze Hiszpanów jest aż siedmiu, po fatalnym dla nich sezonie są mocno zakurzeni, a jeden z ważniejszych - Xavi nie bez kozery idzie do ligi Kataru, by dorobić osiem milionów euro rocznie do piłkarskiej emerytury. Od takiego faceta trudno oczekiwać, by był głodny sukcesów jak wilk. Tak jak Barca miała sezon fatalny, tak Real i Atletico wręcz wymarzony (Decima dla "Królewskich" i mistrzostwo kraju dla Atletico). Kluby z Madrytu wysłały siedmiu gladiatorów do kadry. Sęk w tym, że dla nich akurat sezon klubowy trwał za długo, a w jego finale, na stadionie w Lizbonie - zostawili wszystkie emocje i tych stanowczo brakowało im w Brazylii. Pod względem emocjonalnym byli wypalonymi eunuchami, niezdolnymi do toczenia kolejne zażartej bitwy o wszystko. - Nie byliśmy przygotowani mentalnie - wypalił prawdę w oczy Xabi Alonso. W przedostatniej minucie doliczonego do II połowy czasu w finale Ligi Mistrzów rzut rożny przyniósł Realowi zbawienie. Główka Sergia Ramosa przekreśliła marzenia Atletico. Pewnie tę chwilę przywoływał w pamięci wojownik z Realu w końcówce bitwy z Chile. Dlaczego niby miało się nie udać? W polu karnym pilnowali go o wiele mniej zgrani, a przede wszystkim znacznie niżsi obrońcy od tych z Atletico. Najwyższy spośród defensorów Chile - Mauricio Isla miał zaledwie 177 cm, a jednak Hiszpania nie stworzyła nawet namiastki zagrożenia po rzutach rożnych. Tajną bronią "Furia Roja" miał być Diego Costa. "Wygraliśmy z Brazylią wojnę o niego, teraz nikt nam nie podskoczy" - zdawali się myśleć Hiszpanie, tym czasem gwiazda Atletico nie odzyskała formy po kontuzji, na dodatek gwizdy i wyzwiska "zdrajca" - lecące w jego kierunku z trybun, kompletnie go deprymowały. Na nic się zdało czarowanie brazylijskich fanów przed mundialem wypowiedziami: "Jeśli nam się nie powiedzie, to mam nadzieję, że mistrzostwo zdobędzie mój pierwszy kraj, czyli Brazylia". Brazylijczycy cieszyli się z klęski Hiszpanów nie tylko dlatego, że naturalizacja Costy wyszła upadającym mistrzom bokiem. Jeśli wszystko pójdzie planowo, w 1/8 finału zwycięzca Grupy A, czyli Brazylia mógł wpaść na groźnie brzmiącą Hiszpanię. Teraz "Kanarkom" droga do ćwierćfinału zdaje się być łatwiejsza.