Milutinović pochodzi z Serbii, ale od lat mieszka w Meksyku. W swojej bogatej karierze pracował w kilkunastu krajach. Jest trenerskim rekordzistą mistrzostw świata, bowiem w finałach prowadził aż pięć różnych reprezentacji: Meksyku (1986), Kostaryki (1990), Stanów Zjednoczonych (1994), Nigerii (1998) i Chin (2002). Czy z sentymentem śledzi pan brazylijskie mistrzostwa? Bora Milutinović: Naprawdę mogę być szczęśliwy oglądając w Brazylii piłkarzy czy reprezentacje, z którymi wcześniej pracowałem. Na przykład mecz Hondurasu z Francją. W bramce stał Valladares, który grał kiedyś u mnie. Palacios ukarany czerwoną kartką, to też mój były zawodnik. Pracował ze mną przed dziesięcioma laty. Prowadziłem Honduras w eliminacjach do mistrzostw świata w 2006 roku, więc z tą reprezentacją mam związane wspaniałe wspomnienia. A komu najbardziej pan kibicuje? - Oczywiście mam sentyment do Meksyku, bo to przecież mój kraj, moja rodzina. Ale życzę jak najlepiej także Kostaryce, Nigerii, Stanom Zjednoczonym. Muszę też wspomnieć o Bośni i Chorwacji, również mi bliskich. Wszędzie mam wielu przyjaciół. Staram się szanować ludzi, więc chyba i oni mnie szanują. Nie odmawiam wywiadów dziennikarzom, bo wiem jak ciężka to praca w obecnych czasach. Jak po pierwszych meczach ocenia pan mistrzostwa w Brazylii? - Dla mnie najważniejsze, że ludzie wreszcie zaczęli cieszyć się piłką i mają z tego wiele radości. Wcześniej za wiele mówiono o sprawach pozaboiskowych, o rożnych problemach, protestach, które były w centrum uwagi. Od kilku dni zapomnieliśmy o tym i zaczęliśmy interesować się głównie piłką. Wiadomo przecież, że Brazylia nie jest idealnym krajem do organizacji takiej imprezy. A wracając do futbolu; kilka reprezentacji, jak Kolumbia i Kostaryka, pokazało już świetną grę. A jak ocenia pan Brazylijczyków po inauguracyjnym meczu? Oczekiwania wobec nich są duże. - W piłce trudno w ogóle mówić o perfekcji, gdy w drużynie jest aż jedenastu zawodników. Jest grą, w której zawsze trzeba mieć szczęście. Brazylia je miała i wygrała 3-1. Ciekawe jak będzie się spisywała w kolejnych meczach. Na pewno pokazała, że ma wielu świetnych zawodników. Dla trenerów Scolariego i Parreiry najważniejsze jest dokonanie analizy, co w tym meczu było dobre, a co złe i dokonanie korekt w następnym. Co było dla pana większą sensacją - wysoka wygrana Holandii z Hiszpanią czy porażka Urugwaju z Kostaryką? - Zdecydowanie ten pierwszy mecz, a raczej rozmiary wygranej Holendrów. Co prawda przed czterema laty występowali przecież w finale mistrzostw, ale żeby wygrać tak wysoko z obrońcą tytułu? To wręcz niewiarygodne. Choć oczywiście wygrana Kostaryki też zasługuje na uznanie. Czy sprawdzi się teoria, że mistrzostwa w Ameryce Południowej musi wygrać drużyna z tego kontynentu? - Tylko kiedy ta teoria powstała? Czasy się zmieniły, piłka też. Reprezentacje krajów Ameryki Południowej składają się teraz prawie wyłącznie z zawodników grających w Europie. Więc trudno nawet powiedzieć, jaki taka teoria ma sens. Pracuje pan dla komitetu organizacyjnego mistrzostw świata w Katarze w 2022 roku. Ostatnio pojawiły się oskarżenia o korupcję przy wyborze. Trudno uwierzyć, że jest to idealny kraj do przeprowadzenia turnieju. - Takie informacje się pojawiają, bo daje znać o sobie różnica interesów. Naprawdę trudno znaleźć kandydata, który spełniałby wszystkie kryteria. Katar ma wiele atutów. Może wybudować klimatyzowane obiekty. Wszędzie jest blisko, nie trzeba pokonywać tak wielkich odległości, by zobaczyć następny mecz, jak w Brazylii czy wcześniej w Stanach Zjednoczonych. Możliwe byłoby nawet obejrzenie dwóch jednego dnia. W ciągu godziny można praktycznie wszędzie się dostać. Dla kibiców to niezwykle istotne.