Po porażce w serii rzutów karnych z Argentyną w półfinale turnieju Robben i van Gaal wywołali burzliwą dyskusję, bo ośmielili się zgodnie oświadczyć, że do Brazylii przylecieli po tytuł mistrzów świata i nic innego, żadne "finały pocieszenia" ich nie interesują. Czy to zbrodnia? Dla wielu internautów tak. Na głowy Holendrów posypały się gromy. "Co oni sobie wyobrażają?!". "Jak to mundial bez meczu o trzecie miejsce?!". "Nadęte bufony, myślą tylko o sobie!" - to próbka głosu oburzonych. Ochłońmy, odłóżmy na bok emocje i zastanówmy się, czy Robben i van Gaal rzeczywiście bredzą. Czy to dziwne, że dla najbardziej ambitnych sportowców (trenerów) liczy się tylko zwycięstwo? To dziwne, że nie potrafią odnaleźć w sobie motywacji na mecz o brąz? Wreszcie, ilu zwycięzców spotkań o 3. miejsce mundialu zapamiętaliście? Ktoś kiedyś w Stanach powiedział mądre zdanie: "nie wygrywa się srebra, tylko przegrywa złoto". W sporcie amatorskim liczy się udział. To o nim mówił Pierre de Coubertin, ojciec nowożytnego ruchu olimpijskiego, kiedy igrzyska olimpijskie były zarezerwowane dla...amatorów. Dla zawodowców poświęcających całe życie danej dyscyplinie sportu liczy się tylko zwycięstwo. Żadnych nagród pocieszenia, żadnych wymówek. Tylko tytuł, tylko złoto. Drugie czy trzecie miejsce na tak wielkiej imprezie sportowej jaką jest mundial to wielkie osiągnięcie, ale dla najlepszych z najlepszych liczy się jedno. Wygrana. Nie wierzycie? To przypomnijcie sobie słowa Adama Małysza, czterokrotnego medalisty olimpijskiego. "Orzeł z Wisły" po igrzyskach olimpijskich w Soczi, jakże udanych dla Kamila Stocha, przyznał, że oddałby swoje cztery krążki za jeden złoty. Dla wielkich mistrzów liczy się tylko zwycięstwo. Czepialiśmy się łyżwiarza Koena Verweija, też Holendra, że stał jak na pogrzebie, kiedy wręczano mu srebro po wyścigu na 1500 metrów. Zbigniew Bródka był szybszy o 0,003 sekundy. To tyle, co nic. Verweij był załamany i wściekły, bo do Soczi przyleciał po złoto, a nie dlatego, że jest chamem. Najmocniej kult zwycięstwa, bez oglądania się na dalsze miejsca, widać w Stanach. Tam nie ma wicemistrzów NBA (i każdej innej zawodowej ligi), nikt też nie zastanawia się nad "finałem pocieszenia" dla zespołów, które odpadły w finałach konferencji. Przegrałeś? Jedziesz na ryby. Wygrałeś? Masz trofeum. Proste. W Lidze Mistrzów nikt nie przejmuje się przegranymi półfinalistami, w boksie nikt nie rozczula się nad pięściarzem, który przegrał walkę o pas. Przegrali, odpadli, byli gorsi. Liczą się tylko zwycięzcy. Robben i van Gaal o tym wiedzą, bo łączy ich jedna z najcenniejszych cech w sporcie - mentalność zwycięzcy. I kompletnie ich nie obchodzi, czy wygrają w sobotę z Brazylią czy nie. "Canarinhos" po historycznym blamażu z Niemcami "pudło" chyba też niewiele poprawi nastroje, a porażka sprawi, że - w najlepszym wypadku - wszyscy skończą na silnych antydepresantach, chociaż będą czwartą drużyną świata. Autor: Dariusz Jaroń