Czuję się jak pewna Angielka, która niedawno trafiła szóstkę w ichniejszym totolotku i wygrała skromne 30 milionów funtów, ale wyprała kupon... Mieliśmy kupon w postaci mistrzostw u siebie i ogromną szansę na awans do półfinału, ale wypraliśmy kupon... Od 2007 roku byłem na każdym turnieju mistrzostw Europy i świata piłkarzy ręcznych, byłem przy sukcesach tej drużyny i przy największej bodaj porażce, czyli w Alicante gdzie straciliśmy awans na igrzyska w Londynie. Robiłem chyba pierwszy wywiad w Polsce z Bartkiem Konitzem, gdy wrócił z Holandii do Vive Kielce. Jeszcze wtedy kaleczył język polski, ale widziałem też jaką drogę przebył do stycznia tego roku, i jak spełniają się jego marzenia o występie w drużynie narodowej na turnieju przed własną publicznością. I takich historii związanych z tą drużyną jest mnóstwo, dlatego możliwe że mnie styl porażki z Chorwacją boli bardziej niż innych. Nie porażka, ale jej styl. Jestem zły na siebie i kolegów dziennikarzy piszących i mówiących o piłce ręcznej, za to, że nie mieliśmy wystarczająco silnego głosu krytyki. I za to, że tej krytyki w pewnym momencie zaniechaliśmy, a jednocześnie większość z nas - głównie ta, co się handballem zajmuje od święta - pompowała medalowy balon bez opamiętania. Jestem zły na prezesa Związku Piłki Ręcznej w Polsce Andrzeja Kraśnickiego. Pan mnie nie kojarzy, choć jechaliśmy razem windą z biura prasowego na trybuny tuż przed meczem z Chorwacją. Ale nie jestem wściekły za to, że rok temu pańska podwładna, pracownica Związku za artykuł , który jej się nie spodobał, skreśliła mnie z listy dziennikarzy wyjeżdżających na mistrzostwa świata do Kataru. Jestem zły za to, że tolerował Pan fikcję, czyli prowadzenie reprezentacji przez trenera Michaela Bieglera. Że nie reagował Pan na sygnały, że coś jest nie tak ze sposobem pracy selekcjonera. Że ucinał pan wszelkie dywagacje trenerskie krótkim: "pacta sund servanta" (umów należy dotrzymywać). Nie jestem wściekły na trenera Michaela Bieglera. Nie teraz. Pisałem ja i wielu kolegów, jaki jest sposób jego pracy z kadrą po mistrzostwach świata w Hiszpanii, po mistrzostwach Europy w Danii. Krytykowaliśmy powołania, selekcje, przygotowania, treningi i sposób prowadzenia drużyny podczas meczu. Patrzyliśmy z zazdrością na inne zespoły, w których trener bierze czas i rozrysowuje sposoby przeprowadzenia akcji pod konkretnego przeciwnika. Odpuściliśmy, bo człowieka broniły wynik. Odpuściliśmy, bo nie było wsparcia od najbardziej zainteresowanych. Dlatego w końcu jestem wściekły także na naszych piłkarzy. Nie o to, że przegraliście - przegraliśmy z Chorwacją. Sam pisałem przed mistrzostwami, żebyśmy nie robili z medalu fetyszu. Żebyśmy zagrali najlepiej jak potrafimy. Jestem wściekły, że kryliście tę fikcję w większym jeszcze stopniu niż prezes. Że nie mówiliście w czyim pokoju trwały narady przed meczami na mistrzostwach w Katarze, kto robił analizę taktyczną, kto ustalał sposób gry pod jakiegoś przeciwnika, kto decydował o zmianach w trakcie meczu, jak wyglądały treningi, odprawy przed meczami. Porażka z Chorwacją i brak awansu do półfinału to nie jest efekt słabszego dnia, złej motywacji, kontuzji, błędów na boisku, itd. To efekt lat zaniedbań, braku przygotowania taktycznego i psychicznego nie w środę, ale w ostatnich latach. Kryliście figuranta, polityczna poprawność wyszła nam teraz bokiem. Jeden z najbardziej doświadczonych dziennikarzy powiedział po mistrzostwach bodajże w Danii: "Najbardziej zaskakujący jest dla mnie poziom lojalności drużyny wobec trenera, co kiedyś spowoduje jakąś katastrofę". No i mamy katastrofę, po której na szczęście świat się nie kończy. W kwietniu gramy turniej kwalifikacyjny na igrzyska olimpijskie w Rio. Będziemy jego gospodarzem, a przeciwnicy nie powalają: Słowenia, Chile i wicemistrz Afryki. Awans zyskają dwa pierwsze zespoły. Polska piłka ręczna może być jeszcze wielka, choć czasu na to jest bardzo mało. Leszek Salva