Po wygranych z Brazylią i Szwecją Polacy zagrali o zwycięstwo w turnieju z gospodarzami i skala trudności była nieporównywalnie wyższa. W dwóch pierwszych spotkaniach biało-czerwoni zagrali przyzwoicie bądź dobrze, także dlatego że rywale byli słabsi. O ile Brazylia ciągle jest zespołem na dorobku (choć trzeba pamiętać, że niedawno wygrała z nami w Katowicach), to Szwedzi powinni się zastanowić po co w ogóle na taki turniej przyjechali. Fuszerka jaką zademonstrowali przeciwko Hiszpanom i w drugiej połowie meczu z Polską i na dodatek dzisiejsza przegrana z Brazylią w meczu o trzecie miejsce, powinna wywołać w zespole "Trzech Koron" jakieś ruchy personalne, a przynajmniej motywacyjne. Ale szwedzka choroba okazała się zaraźliwa, bo w niedzielę Polska zagrała tak, jak wcześniej Szwedzi... Szanse na wygranie meczu i turnieju prysły jeszcze w pierwszej połowie, którą drużyna Michaela Bieglera przegrała 7:14. Bez odpoczywających i leczących drobne lub poważniejsze urazy Michała Jureckiego, Rafała Glińskiego, Bartosza Jureckiego czy Andrzeja Rojewskiego Polacy zaprezentowali się jak katastrofalnie. Statyczna i dziurawa obrona, schematyczność i statyczność w ataku, brak koncentracji i chyba większej ochoty do walki. Ale może tak trzeba było, żeby zachować pokłady tych zasobów na mistrzostwa Europy, które zaczynają się przecież w piątek? Tym bardziej, że przed mistrzostwami świata w Katarze reprezentacja Polski spisywała się chyba gorzej niż teraz, a pamiętamy jaki do przyniosło efekt... Więc jeśli Polacy stosowali zasłonę dymną przed turniejem, to w Irun udało im się to niemal doskonale... Po takim występie nikt nie postawi na nas złamanego grosza... W pierwszej połowie jeszcze coś w naszej grze udawało się zrealizować. Jakieś akcje, jakieś rzuty i gdyby nie znakomity Arpad Sterbik w hiszpańskiej bramce, może nie przegrywalibyśmy aż siedmioma golami. Ale po przerwie Polacy spisywali się żenująco. Cudowne interwencje Marcina Wicharego w bramce uchroniły biało-czerwonych przed porażką różnicą ponad dwudziestu goli... Pozytywne oceny może jeszcze zebrać za ten mecz Przemysław Krajewski, jedyny pewny egzekutor w sytuacjach bramkowych. Sześć zdobytych przez niego goli to połowa całego dorobku Polaków... A tuzin bramek biało-czerwonych zdobytych przeciwko Hiszpanom, to wynik bez dwóch zdań kompromitujący. Tak fatalnego wyniku drużyna narodowa nie zanotowała od niepamiętnych czasów, a na pewno nie miało to miejsca za kadencji ani Michaela Bieglera ani Bogdana Wenty, czyli minimum od 11 lat... Rozpędzając się jednak z krytyką, trzeba pamiętać że poprzednie przygotowania do mistrzostw świata czy Europy też - delikatnie mówiąc - nie zachwycały, a na turnieju zespół się rozkręcał z meczu na mecz w niczym nie przypominając przypadkowej zbieraniny jak dzisiaj. Że graliśmy bez zawodników absolutnie nie do zastąpienia, jak Michał czy Bartosz Jurecki, a którzy jednak na 99 procent na turnieju wystąpią. Brakło też Rafała Glińskiego, który zdecydowanie jest najbliżej występu na Euro na środku rozegrania pod nieobecność Mariusza Jurkiewicza. No i poziom mobilizacji od piątku będzie na nieporównywalnym do dzisiejszego poziomie. Mistrzostwa Europy Polacy zaczną w piątek meczem z Serbami w Krakowie. Autor: Leszek Salva Hiszpania - Polska 26:12 (14:7) Hiszpania: Sterbik, Perez Vargas - Gurbindo 4, Entrrerios 6, Rivera 3 (1), Aginagalde, Del Arco, Dujszebajew 5, Morros, Guardiola, Maqueda 1, Cańellas, Ugalde 1, Mindegia 2, Garcia 1, Baena 3. Polska: Szmal, Wichary - Lijewski 1, Szyba 1, Daszek 1, Orzechowski, Łucak, Syprzak, Grabarczyk, Gębala, Wiśniewski, Krajewski 6, Chrapkowski 2, Masłowski 1.