Polska Agencja Prasowa: W filmie na powitanie z kibicami klubu Epicentr-Podolany powiedział pan kilka zdań po ukraińsku. Zamierza się pan nauczyć tego języka? Artur Szalpuk: Nauczycielki nie mam, ale chodzę do kolegów z zespołu podpytać o różne słowa. Miałem początkowo założenie, by nauczyć się każdego dnia pięciu nowych wyrazów. W praktyce częściej co trzy dni zabieram się za 15 słów i tak powoli stopniowo przyswajam ten język. Jest on bardzo podobny do naszego. Tak naprawdę większość osób rozumie chyba mój polski, a ja ukraiński i jakoś dajemy radę. PAP: Dość długo był pan wiązany z klubem z Turcji. Kiedy pojawiła się oferta z Ukrainy? A.Sz.: Dość późno, dopiero po tym jak zatwierdzono nowy sztab szkoleniowy (ten oficjalnie podano pod koniec czerwca - PAP). Nie bez przyczyny byłem łączony z klubem z Turcji, ale koniec końców sytuacja rozwiązała się tak, że trafiłem na Ukrainę. Mój menedżer nie przestawił mi wcześniej innych zagranicznych propozycji niż ta z Turcji, a ja chciałem wyjechać. PAP: Głównym trenerem Epicentr-Podolany jest Mariusz Sordyl, drugim Kamil Sołoducha, a za przygotowanie fizyczne odpowiada Andrzej Zahorski. Czy miało to znaczenie przy podejmowaniu przez pana decyzji? A.Sz.: Oferta była bardzo atrakcyjna pod względem finansowym. Mógłbym się mimo to na nią nie zdecydować, ale ważnym czynnikiem był polski sztab szkoleniowy. Nazwiska jego członków gwarantują pewien poziom. Te osoby znają się na tym, co robią i to też miało duży wpływ. Myślę, że to też przekonało moich bliskich. Ja sam w związku z tym nie miałem też żadnych obaw. Wiedziałem, jakie są "za" i "przeciw" tej propozycji. Gdybym miał duże obawy, to bym się nie zdecydował na taki krok. PAP: Jakim trenerem jest Sordyl? A.Sz.: Podchodzi indywidualnie do każdego zawodnika. Jest w nim dużo spokoju, co mnie aż zaskoczyło. Są takie momenty, że powinien wybuchnąć, a on dalej spokojnym tonem próbuje dotrzeć do tej drużyny i coś wytłumaczyć. Nie ma na razie ze względu na mistrzostwa Europy ośmiu zawodników i obecnie trenuje z nami grupa, która nie będzie grała w sezonie, a Mariusz i tak poświęca im dużo uwagi i dba o ich rozwój. PAP: Dotarły do pana jakieś krytyczne głosy, że wybrał ofertę atrakcyjną finansowo, ale za to w lidze o niższym poziomie sportowym? A.Sz.: Rozumiem, jak moja decyzja o transferze będzie odbierana w Polsce. Sam mam na tyle duży komfort, że nie muszę czytać różnych stron z komentarzami. Myślę, że nawet sporo osób ze środowiska może być zaskoczonych, bo gdy już wiedziałem, że przeniosę się na Ukrainę, a ludzie pytali, kiedy wyjeżdżam do Turcji, to po prostu podawałem datę swojego wyjazdu...tyle że nie do Turcji. O nowym kierunku powiadomiłem wcześniej wąskie grono przyjaciół i nie dotarły do mnie żadne zastrzeżenia. Wszystkie osoby, których opinia jest dla mnie ważna, rozumiały tę decyzję. PAP: Jakie cele postawiły przed zespołem władze klubu? A.Sz.: Są jasno określone - albo wygrywasz wszystko na Ukrainie, albo ten sezon jest przegrany. Drugie miejsce tutaj nikogo nie interesuje. Co do Pucharu Challenge, to - z tego, co się orientuję - Zenit Kazań, PGE Skra Bełchatów i Leo Shoes Modena dostały tzw. dziką kartę na występ w Pucharze CEV, więc odeszły trzy bardzo mocne drużyny. Najbardziej rozpoznawalną z tych, które zostały w stawce, wydaje się ACH Volley Lublana. Uważam więc, że otwiera się duża szansa, by powalczyć w tych rozgrywkach i kto wie, może nawet je wygrać. PAP: Ile czasu minęło zanim oswoił się pan z dłuższym niż zwykle odpoczynkiem latem w związku z nieobecnością w reprezentacji? A.Sz.: Bardzo szybko ruszyłem na wakacje, więc nie zajęło mi to dużo czasu. Na pewno było to nietypowe. Na pewno też wolałbym być wówczas w innym miejscu. Ale myślę, że spędziłem ten czas bardzo dobrze - jako człowiek i jako sportowiec - i na pewno go nie zmarnowałem. PAP: Oglądał pan mecze biało-czerwonych? A.Sz.: Nie wszystkie, ale to nie dlatego, że byłem obrażony lub już nie lubię kolegów z kadry. Po prostu było co robić, potem doszły treningi. Ale niektóre spotkania widziałem. Oglądając je, myślałem, że czuję zazdrość, iż mnie tam nie ma, ale ostatnio pewna bardzo fajna osoba powiedziała mi, że to był żal. Nie był on jednak skierowany w niczyją konkretnie stronę. Po prostu siedziało we mnie, że chciałbym przebywać z tymi ludźmi i z nimi grać, ale nie było mi to dane. PAP: Które mecze igrzysk w Tokio pan widział? A.Sz.: Z Iranem i Włochami oraz po dwa sety z Wenezuelą i z Francją. Pozostałych kilku nie miałem okazji i znałem tylko same wyniki, a te świadczyły o tym, że byliśmy dobrze przygotowani. Na pewno wiem, że chłopaki dali z siebie 110 procent - podczas przygotowań i samych igrzysk. PAP: W trakcie turnieju olimpijskiego nie zauważył pan żadnych niepokojących sygnałów? A.Sz.: Wydaje mi się, że nikt z obserwujących wtedy mecze nie dostrzegł, że coś jest nie tak. Sądzę, że w środowisku siatkarskim wiele osób było bardzo pewnych tego, że ten złoty medal nam się należy. Ale jednak to jest sport i zawsze można przegrać. Teraz jest bardzo wielu mądrych, ale podczas igrzysk albo nikt nie miał odwagi o tym powiedzieć, albo nikt tak wtedy nie uważał. Kibicuj Polakom na Mistrzostwach Europy - sprawdź terminarz mistrzostw PAP: Większość meczów w Tokio z kwadratu dla rezerwowych obejrzał Michał Kubiak. Pojawiały się opinie, że nieobecność kapitana na boisku w bardzo dużym, wręcz za dużym stopniu odbiła się na postawie zespołu... A.Sz.: Miałem okazję spotkać niedawno większość chłopaków, którzy byli w Tokio, na weselu Mateusza Bieńka i chwilę z nimi pogadałem. Nie będę za dużo zdradzał, ale na pewno brak zdrowego Michała byłby osłabieniem dla każdej drużyny. Sam nie czuję się właściwą osobą, by teraz oceniać, jak dużą rolę odegrała jego nieobecność na boisku. PAP: Biało-czerwoni w czwartek zaczynają udział w mistrzostwach Europy. Podczas wspomnianego spotkania widział pan, że zdołali "wyczyścić" już głowy po niepowodzeniu olimpijskim? A.Sz.: Każdy chyba sobie zdaje sprawę, jak wyglądają wesela i chłopaki podczas tego u Mateusza wyglądali na całkiem zrelaksowanych. Rozmawiała: Agnieszka Niedziałek