Po porażce 2-3 ze Szwecją reprezentacja Polski pożegnała się z finałami Euro 2020. Fakt, że nie po drugim - jak zazwyczaj - a dopiero po trzecim meczu grupowym, nie odgrywa większej roli. Gorycz przegranej jest równie dojmująca. Znów wchodzimy w fazę "wyciągania wniosków", które na przestrzeni ostatnich lat odtwarzamy jak z automatu. Łukasz Żurek, Interia: Od której minuty widział pan na boisku drużynę walczącą o życie? Grzegorz Mielcarski: - Na pewno nie od pierwszej. Nie powiem, że graliśmy tylko 45 minut, bo byłoby to niesprawiedliwe, ale dopiero po stracie drugiego gola nasz zespół tak naprawdę zaczął się zbierać. Podobało mi się to, że drużyna potrafiła podnieść się z kolan i doprowadzić do remisu. Oczywiście mówię to z emocjami, bo trudno jeszcze ze spokojem silić się na chłodne przemyślenia. W końcówce każdy z nas wierzył, że może się uda, że może tę trzecią bramkę damy radę jednak zdobyć. Po konfrontacji z Hiszpanią co chwilę słyszeliśmy, że to może być "mit założycielski" zespołu Paulo Sousy - moment przełomowy. Mitem okazała się tymczasem wiara w tak brawurową tezę... - Sam w to wierzyłem. Naprawdę wierzyłem. Ten mental musiał być w drużynie silny, skoro Hiszpanom strzeliliśmy gola nie z przypadku, a mieliśmy też inne szanse bramkowe. Dzisiaj najbardziej boli fakt, że mecz ze Szwecją okazał się tym ostatnim w grupie, a nie pierwszym. To, co było dla nas w tym turnieju najważniejsze, przespaliśmy i zepsuliśmy w St. Petersburgu nie dzisiaj tylko dziewięć dni wcześniej - przegrywając ze Słowacją. Ale już po remisie w Sewilli przed kamerami stanął Tymoteusz Puchacz i oznajmił, że to jest "wielki dzień" polskiej drużyny. Jego słowa świadczą o tym, że nie wszyscy zrozumieli, w jakim miejscu się znaleźli i co się dookoła dzieje. - Tak, można było w ten sposób to odebrać. Ale starałem się zrozumieć emocje młodego człowieka i jego poczucie heroizmu. Remisując 1-1 z Hiszpanią, osiągnął coś, co być może w jego życiu jest na razie największym sukcesem. A to było tylko błyśnięcie lampką w tej ciemności, w której znaleźliśmy się po meczu ze Słowacją - taki sygnał, że idąc w tę stronę, mamy jeszcze szansę dojść do celu. Nie wszyscy dostali szansę, by o ten cel powalczyć. Zaczną się teraz niezliczone dywagacje - co do słuszności wyborów personalnych selekcjonera Paulo Sousy. - To było oczywiste. Na pewno będziemy wracali teraz do tego "Grosika". W sytuacjach, kiedy ci młodzi nie potrafią udźwignąć ciężaru odpowiedzialności, nie umieją nadać tempa albo znaleźć innego rozwiązania - jak Puchacz czy Jóźwiak - właśnie Kamil Grosicki mógłby się okazać kluczową postacią. W takich fragmentach 15- czy 20-minutowych tą swoją bezkompromisowością, husarią, dałby reprezentacji potrzebny impuls. W najbliższych dniach pojawi się wiele pytań, na które będziemy szukać odpowiedzi. Potrafi pan sobie wyobrazić ten turniej z Jerzym Brzęczkiem za sterami kadry? - Pewnie, że tak. Nie wiem, czy Jurek wygrałby ze Słowacją. Ale ktoś słusznie zauważył, że przed zatrudnieniem Paulo Sousy z przeciętnymi zespołami, czy równymi sobie, potrafiliśmy wygrywać. Wzięliśmy na selekcjonera innego człowieka w przekonaniu, że ta reprezentacja będzie grała lepiej. Chodziło o to, żebyśmy do pierwszego meczu Euro widzieli jakikolwiek postęp. Nie widzieliśmy tego. Być może z Brzęczkiem ten zespół grałby lepiej - tego nie wiem. Nie wyobrażam sobie natomiast, że mógłby zagrać słabiej. Łatwo dzisiaj o taką właśnie opinię. - Mówię to z ręką na sercu, bo kibicem drużyny narodowej jestem zawsze. W piłce są pewne zasady, systemy, schematy gry. Nie widziałem ani jednego schematu, ani jednego pomysłu, jak ta reprezentacja ma funkcjonować. Zdobywane gole były najczęściej efektem kunsztu Roberta Lewandowskiego. Jakaś powtarzalność? Była tylko jedna - tracone niemal w każdym meczu bramki. Jak powinna się potoczyć najbliższa przyszłość Paulo Sousy? - Nie jest to łatwe pytanie na ten moment, bo najłatwiej dzisiaj powiedzieć "do widzenia". I znowu pytanie - kto inny? Prezesa Bońka za chwilę nie będzie na stanowisku, decyzje zacznie podejmować ktoś inny. Będzie teraz sporo frustracji, podsumowań, analiz - i próba znalezienia czegoś, co Sousa zaoferował tej kadrze poza motywacją i mentalem. Potrafi pan wskazać coś takiego? - Gdybym miał odpowiedzieć na pytanie, co w drużynie narodowej funkcjonuje, nie potrafiłbym wskazać niczego konkretnego. To nie jest dla Sousy najciekawszy moment kariery. Myślę, że każdy mógł poprowadzić tę reprezentację w podobny sposób i opierając się na indywidualnych umiejętnościach poszczególnych piłkarzy, osiągnąłby takie same efekty, jakie widzieliśmy na tych mistrzostwach. Rozmawiał Łukasz Żurek Zobacz nasz codzienny program o Euro - Sprawdź! Nie możesz oglądać meczu? - Posłuchaj na żywo naszej relacji!Euro 2020 - wyniki, tabele, strzelcy, terminarz