O tym, że Paulo Sousa po mistrzostwach Europy nie straci selekcjonerskiej posady było wiadomo już w trakcie turnieju. Taką decyzję podjął prezes PZPN Zbigniew Boniek, który pół roku temu osobiście wymyślił i zatrudnił Portugalczyka. Na czwartkowej konferencji prasowej Boniek po raz kolejny potwierdził swoje stanowisko i znów mocno stanął w obronie selekcjonera, przekonując, że Sousa to aktualnie najlepsza opcja dla polskiej reprezentacji... Kluczowe pytanie brzmi jednak: czy kadra pod wodzą Sousy osiągnęła progres? Bo właśnie tego oczekiwał Boniek, gdy zatrudniał doświadczonego trenera. Ten miał wznieść drużynę na wyższy poziom i wykorzystać potencjał naszych zawodników. Odpowiedź jest jednak niejednoznaczna, a lista zarzutów wobec Sousy jest znacznie dłuższa niż chciałby tego prezes. Kłopoty w obronie. Brak schematów. Chaos w powołaniach. Największe błędy Portugalczyk popełnił przy budowie linii defensywy. W ośmiu meczach kadra straciła 14 bramek, wygrywając tylko raz - z Andorą. A przecież w międzyczasie nie graliśmy ze światowymi potęgami. Przynajmniej dwa gole strzelili nam: Węgrzy, Islandczycy, Słowacy, Szwedzi... W oczy kłuła łatwość, z jaką pokonywano Wojciecha Szczęsnego i Łukasza Fabiańskiego. Rywale nie musieli przeprowadzać finezyjnych akcji i imponować pomysłem na rozegranie piłki. Aby wprowadzić popłoch w naszej defensywie, wystarczyły stałe fragmenty gry. To o tyle zaskakujące, że przecież Kamil Glik i Jan Bednarek nie boją się walki w powietrzu. W obronie zdarzyły się nam jednak błędy tak kuriozalne, że mogliby ich się powstydzić nawet juniorzy. I tu akurat selekcjonerowi trudno coś zarzucić, bo w Petersburgu i Sewilli zazwyczaj były to błędy indywidualne. Strefa Euro - zaprasza Paulina Czarnota-Bojarska i goście - Oglądaj! Rozczarował także fakt, że Polacy na Euro 2020 nie zaprezentowali choćby jednego schematu rozegrania rzutu rożnego czy wolnego. Tak jakby Portugalczyk o tym zapomniał. Schematy - to był przecież konik Adama Nawałki, który zaproponował kadrze kilka ciekawych pomysłów. I nasi piłkarze potrafili przełożyć je na murawę. Tak jak w spotkaniu z Gruzją, gdy piłkę po rzucie rożnym rozegrali Kamil Grosicki, Krzysztof Mączyński oraz Arkadiusz Milik, a ten ostatni- kopiując zachowanie z treningu - efektownie umieścił ją w gruzińskiej siatce. Tym razem tego zabrakło, a cały nasz plan na wykonywanie kornerów ograniczył się do wrzutek Piotra Zielińskiego. Trudno nie odnieść także wrażenia, że jeżeli na turnieju zdobywaliśmy bramki, to były one efektem indywidualnego kunsztu Roberta Lewandowskiego, a nie systemowej gry drużyny. A przecież właśnie tak było za Nawałki, gdy Robert był najlepszym strzelcem eliminacji do mistrzostw Europy, a później - mundialu. Powołania w kratkę. Ciągłe rotacje składem. Chaotyczna była także polityka personalna Portugalczyka. Na pierwsze zgrupowanie niespodziewanie nie powołał na przykład podstawowego piłkarza kadry, Tomasza Kędziory. Później ten sam Kędziora grał w meczach tuż przed Euro, aby na turnieju... usiąść na ławce. Od składu przed rywalizacją z Węgrami Sousa odsunął także Kamila Glika, co dziś brzmi groteskowo. W tym samym meczu na wahadle wystąpił Sebastian Szymański, który na tej pozycji nie grał od dwóch lat. Po słabym występie pomocnika Dynamo Moskwa, Sousa skreślił go z kadry. Przed turniejem "odstrzelony" został także niegrający w WBA Kamil Grosicki - jednocześnie znalazło się miejsce dla rezerwowego Norwich, Przemysława Płachety. Wszystko to sprawiło, że wśród piłkarzy pojawił się niepokój. Ten sam stan powodowały ciągłe rotacje. Dlaczego zamiast zgrywać linę defensywną, która miała zagrać na Euro, Sousa uparcie testował Michała Helika? Albo wspomnianego Kędziorę? Bo gdy nadszedł mecz ze Słowacją - i kolejne spotkania - obaj zasiedli wśród rezerwowych. Relacja audio z każdego meczu Euro tylko u nas - Słuchaj na żywo! Ale o ile można uznać, że okres przed turniejem był dla trenera przyspieszonym kursem nauki języka naszej szatni, o tyle brak stabilizacji podczas Euro 2020 trudno zrozumieć. Tak jak zrezygnowanie w ostatniej chwili z gry dwoma napastnikami, co przez kilka miesięcy kadencji Portugalczyka było jego idée fixe. A takich decyzji było przecież więcej, jak choćby niesygnalizowane wcześniej postawienie w meczu ze Słowacją na Karola Linettego (który później... powrócił na ławkę), czy wstawienie do składu na mecz z Hiszpanią Karola Świderskiego. Docenić należy jednak to, że Sousa nie bał się odważnych decyzji związanych z młodymi zawodnikami. Wprowadzenie do kadry Kacpra Kozłowskiego i duże szanse, które na turnieju otrzymali Świderski oraz Tymoteusz Puchacz, zasługują przynajmniej na docenienie. Bo to właśnie ci zawodnicy w niedalekiej przyszłości będą świadczyć o sile drużyny narodowej. Jednocześnie nie wolno zapominać, że Sousa do podejmowania takich wyborów został zmuszony przez urazy Arkadiusza Milika, Arkadiusza Recy, Krzysztofa Piątka, Jacka Góralskiego i Krystiana Bielika. Nowy system. Nowe perspektywy. Nowa mentalność. Były trener Fiorentiny czy Girondins Bordeaux przyjechał do Polski z jasnym planem: chciał zmienić sposób gry reprezentacji, a także jej mentalność. Od lat nasz styl opieraliśmy wszakże na kontratakach. Gdy przed mistrzostwami świata Adam Nawałka próbował dokonać rewolucji i wprowadzić system 1-3-5-2, zderzył się ze ścianą. Sousa w swoich działaniach był jednak konsekwentny i pracował nad ustawieniem z wahadłowymi. Bardzo duży nacisk położył także na wysoki pressing, którym reprezentacja na Euro 2020 kilkukrotnie zaskoczyła rywali. I choć zapewne nigdy nie będziemy mieli tak wysokiego posiadania piłki jak Hiszpania, to selekcjoner chciałby, aby Polska dominowała: atakowała rywala wysoko, angażowała w akcje ofensywne większą liczbę zawodników, nie chowała się za gardą. A to udało się realizować w niektórych fragmentach meczu ze Szwecją. Przejście do ataku pozycyjnego z ułańskiego stylu nie będzie proste, ale Sousa próbuje wprowadzić wzorce, które na Zachodzie są dziś najbardziej modne. I chociaż początek metamorfozy jest bolesny, to koncept Sousy z pewnością jest godny uwagi. Szczególnie, że podobnie, jak selekcjoner, uważa spora grupa naszych czołowych zawodników. Na plus z pewnością trzeba zapisać Sousie poprawienie komunikacji z piłkarzami. Podczas kadencji Brzęczka ta ewidentnie kulała - kadrowicze nie potrafili znaleźć z poprzednim selekcjonerem wspólnego języka, a Lewandowski popadł z nim w zimny konflikt. Sousa - światowiec w świetnie skrojonych kamizelkach, dwukrotny zwycięzca Ligi Mistrzów - ten język znalazł. Nie ma przypadku w tym, że Szczęsny na konferencji prasowej powiedział o najlepszej atmosferze w trakcie jego dwunastoletniej kariery w kadrze. Odpowiednie flow z drużyną to istotny argument, który może zaprocentować w przyszłości. A chemia w reprezentacji jest istotna, o czym przekonał się wspomniany Brzęczek. Zauważyć należy także fakt, że Sousa wprowadził dyskusję o reprezentacyjnej piłce na inny poziom. W przeciwieństwie do opowiadającego frazesy Nawałki i niekompatybilnego z mediami Brzęczka, Portugalczyk mówi o futbolu obszernie, konkretnie i z pasją. Nie zbudował wokół siebie ceglanego muru, którym chce zasłonić się przed reporterami. Zamiast tego cierpliwie tłumaczy decyzje, chociaż zdarzają mu się także złośliwości w stronę dziennikarzy. To wszystko sprawia jednak, że selekcjoner dla kibiców i mediów jest po prostu interesujący. Punkt i cztery bramki. Co dalej? Z jednej strony mamy więc trenera nowoczesnego, z pomysłem, konsekwentnego w niektórych działaniach. Sousa może pochwalić się także CV jakiego nie ma obecnie żaden inny polski trener. Jednocześnie przez ostatnie pół roku Portugalczyk podjął tak wiele złych i chaotycznych decyzji, że trudno widzieć w nim piłkarskiego maga, który za pomocą jednego zaklęcia naprawi kadrę. Poza tym w historii turniejowych występów Polski w XXI wieku tylko jeden trener punktował równie słabo, co Sousa. To Leo Beenhakker, którego zespół na Euro 2008 zremisował z Austrią, a także przegrał z Niemcami i Chorwacją. Sousa ma mniej punktów niż Franciszek Smuda (dwa w 2012 roku), Jerzy Engel (trzy w 2002 roku), Paweł Janas (trzy w 2006 roku) i Nawałka (siedem w 2016 roku i trzy w 2018). Z drugiej strony ekipa Sousy to... najskuteczniejsza polska drużyna w XXI wieku (w 2016 roku również zdobyliśmy cztery gole). Następca Bońka stanie więc przed trudnym zadaniem: czy zaufać instynktowi poprzednika i dać Sousie pracować z reprezentacją do końca eliminacji, czy w trakcie walki o mundial zmienić selekcjonera bez gwarancji na końcowy sukces. Argumentów za obiema decyzjami jest wiele. Z Petersburga Sebastian Staszewski, Interia