Polska Agencja Prasowa: W październiku 2019 Pana bramka na 1-0 z Macedonią przypieczętowała awans do mistrzostw Europy. 16 miesięcy później znalazł się pan w kadrze, która będzie rywalizować w opóźnionym z powodu pandemii turnieju. Jakie emocje towarzyszyły panu przez ten okres, bo pana drogi z reprezentacją trochę się rozeszły? Przemysław Frankowski: - Bramkę z Macedonią i awans przyjąłem oczywiście z dużą radością. Potem z nastrojami bywało różnie, bo nie zawsze byłem w kadrze, co jednak nie do końca było zależne ode mnie. Na jedno z jesiennych zgrupowań nie puściła mnie liga MLS z uwagi na obostrzenia pandemiczne. To, że znalazłem się w kadrze na Euro traktuję jako wielką nobilitację i wyróżnienie. Dało to zarówno mnie, jak i wszystkim moim bliskim poczucie dużego szczęścia. Przed poniedziałkową konferencją z udziałem selekcjonera Paula Sousy kanał "Łączy Nas Piłka" wyświetlił nieco enigmatyczną animację. Wyglądało to tak, jakbyście byli zapraszani do kadry poprzez komunikator GaduGadu. Jak było naprawdę? - Dowiedziałem się o wszystkim kilka dni temu od Georga Heiza, dyrektora sportowego Chicago Fire. Przyszedł i oznajmił mi, że do klubu wpłynęło pismo informujące o tym, że jadę na Euro. Był bardzo zadowolony, pogratulował mi i podkreślił, że to dla klubu wielka nobilitacja. Bardzo mnie to uradowało, bo od styczniowego spotkania na Zoomie ze sztabem trenera Sousy miałem z nim raczej sporadyczny kontakt. Czasem napisał do mnie trener od przygotowania fizycznego ze wskazówkami. Dopiero niedawno miałem dłuższą, kilkunastominutową rozmowę z trenerem kadry do lat 21 Maciejem Stolarczykiem. W klubie powiedziano panu, że to nobilitacja, ale szwajcarski trener Raphael Vicky pewnie miał mieszane odczucia? Nie będzie miał "Frankiego" do dyspozycji w przynajmniej jednym ważnym ligowym meczu? - Tak naprawdę to chciałem jeszcze pomóc Fire w starciu z Montrealem 29 maja, ale skoro trener Sousa zadecydował, że chce, abyśmy byli do dyspozycji 24 maja, to nie pozostaje mi nic innego jak spakować się i zaraz po sobotnim meczu z Interem Miami w Chicago udać do Polski. Nie zaczęliśmy sezonu dobrze, mam nadzieję, że ogramy klub Davida Beckhama oraz Gonzala Higuaina i wskoczymy na właściwe tory. Mamy ogromny potencjał ofensywny, który kiedyś musi "zatrybić". W MLS gra jeszcze kilku innych Polaków, o których jeszcze całkiem niedawno wspominano w kontekście sprawdzenia ich w reprezentacji, ale to pan jest "rodzynkiem" z Ameryki... - Nie mnie jest oceniać powołania, aczkolwiek zarówno Adam Buksa, jak i Kacper Przybyłko robili w ostatnim czasie dużo, aby zapracować na szansę. Pewnie, że fajnie byłoby mieć w kadrze kolegę z MLS, bo to świetne chłopaki, ale z drugiej strony reprezentacja wciąż stoi przed nimi otworem. Będą jesienią eliminacje mistrzostw świata, będzie Liga Narodów, będą nowe okazje do powołań. Skoro o nieobecnych mowa - czy zastąpi pan w kadrze Kamila Grosickiego, który dbał w niej o dobrą atmosferę? - "Grosik" jest nie do podrobienia! Mówię to zarówno w kontekście tego, co dawał kadrze na boisku, ale i poza nim. Wierzę, że wróci do rytmu meczowego i szybko znowu zamelduje się w drużynie narodowej. Jeśli chodzi o mnie, to nie mam problemów z nawiązywaniem kontaktów i jestem często uśmiechnięty, ale z drugiej strony znam swoje miejsce w szeregu. Nie wiem, kto przejmie pałeczkę wodzireja po Kamilu, ale wiem, że jest w kadrze kilku chłopaków, którzy mogą się tego podjąć. W sobotę przed panem ważny mecz ligowy, bo wygrana pozwoli zachować kontakt z grupą walczącą o fazę pucharową. Czy będzie pan myślał o tym jak grać, żeby nie doznać kontuzji, która mogłaby przekreślić wyjazd na ME? - Absolutnie nie! Dla mnie każdy najbliższy mecz jest najważniejszy. Od poniedziałku do czwartku ciężko zasuwam, aby się do niego przygotować jak najlepiej, a w sobotę jest wojna. Nie zastanawiam się, nie spekuluję, nie odstawiam nogi. Chcę zawsze pomóc drużynie zdobywać punkty i wygrywać. Co musi pan zrobić, żeby nie tylko pojechać na Euro, ale i tam zagrać? - Muszę robić swoje. Skupiać się na ciężkiej pracy na treningach i dobrze się prezentować. Ważne jest też, aby być zdyscyplinowanym i nie tylko słuchać, ale i wdrażać wskazówki taktyczne trenera. Ale z drugiej strony nie jadę na kadrę po to, aby myśleć, na którym miejscu jestem w hierarchii skrzydłowych. Jadę, aby dać z siebie maksimum. Czego możemy się spodziewać po występie w mistrzostwach Europy? Z jednej strony jest genialny Robert Lewandowski, ale z drugiej strony w trzech wiosennych meczach eliminacji mundialu pod wodzą Paula Sousy "Biało-Czerwoni" zdobyli ledwie cztery punkty. Jakie będzie oblicze zespołu w meczach ze Słowacją, Hiszpanią i Szwecją? - Nie chcę wypowiadać się na temat dotychczasowych meczów eliminacjach, bo nie byłem częścią tej drużyny. Poza tym każdy interesujący się futbolem widział, jak te mecze wyglądały. Na pewno nie było łatwo. Nie możemy też oczekiwać, że od pierwszego zgrupowania z nowym selekcjonerem wszystko od razu będzie piękne i skuteczne. Jestem przekonany, że okres przed Euro przepracujemy dobrze, solidnie i dzięki temu wszystko będzie funkcjonowało coraz lepiej. Niedawno urodził się panu synek Franciszek, który ma już starszego brata Kubusia. Wyjazd na Euro będzie się wiązał z długą rodzinną rozłąką. Jak chciałby pan ją zrekompensować swoim bliskim? - Każdy kto mnie zna wie, że rodzina to dla mnie numer jeden. Będziemy tęsknić, ale takie jest życie piłkarza. Rodzina na czele z żoną Olą mnie wspiera w tym, co robię i to jest zrozumiałe. Mam nadzieję, że będzie na Euro taki moment, najlepiej po zdobytym golu, aby przesłanym w kierunku kamery serduszkiem podziękować im za to wsparcie. To byłoby coś pięknego. Dla PAP z Nowego Jorku - Tomasz Moczerniuk