Sebastian Staszewski, Interia: - Czy skończyliśmy Euro 2020 zanim je na dobre rozpoczęliśmy? Mateusz Borek: - Regulamin tych mistrzostw zmienił pewne schematy. Kiedyś był mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor. Teraz mecze numer 2 i 3 są o wszystko, bo przy odrobinie szczęścia można awansować z grupy z trzeciego miejsca. I to jest dziś nasza sytuacja: w teorii wystarczy remis z Hiszpanią i pokonanie Szwecji. Realnie jednak trudno mi znaleźć powody do optymizmu. Z drużyną, z którą mieliśmy wygrać spokojnie i wysoko, przegraliśmy tak boleśnie. Zbito nas jak psa. Szczerze? Mam teraz ochotę napić się... coca coli. Zanim to zrobisz powiedz nam czy twoim zdaniem w Petersburgu przegraliśmy mecz otwarcia z najsłabszym rywalem, z jakim na starcie mistrzostw grała nasza reprezentacja w XXI wieku? - W 2002 roku przegraliśmy z Koreą Południową, która do meczu z Polakami przygotowywała się przez kilka miesięcy i doszła aż do półfinału turnieju. W 2006 roku lepszy okazał się od nas niewygodny Ekwador, który strzelił gola po wyrzucie z autu i nas ośmieszył. W 2008 roku ograł nas finalista Euro, czyli Niemcy. W roku 2012 zmierzyliśmy się z nie najlepszą Grecją, a cztery lata później z przeciętną Irlandią Północną. Później, w 2018 roku, mieliśmy wielkie nadzieje i wielki zawód po Senegalu... Analizuję sobie to wszystko i dochodzę do wniosku, że Słowacy byli jednak słabsi niż te wszystkie ekipy. Tym bardziej więc boli nas ta poniedziałkowa porażka. Kto jest bardziej winny tego wstydliwego wyniku: selekcjoner Paulo Sousa czy polscy piłkarze? - Przede wszystkim zatrudnienie trenera Sousy było wielkim ryzykiem i eksperymentem Zbigniewa Bońka. Prezes chciał, aby kadra grała inaczej, aby grali inni piłkarze. A Portugalczyk mu to zaoferował. Natomiast wydaje mi się, że na to, aby drużyna załapała inne granie, w innym systemie, potrzeba czasu. I to nie na to, aby zawodnicy umieli realizować zadania na treningach, ale w meczach, przed tysiącami ludzi na trybunach, milionami przed telewizorami. A tego czasu nie było. Jak oceniasz wybory personalne Sousy? W poniedziałek w podstawowej jedenastce znalazł się na przykład Karol Linetty. - Zaskakują mnie te decyzje. Reprezentacja Polski to zespół, który powinien mieć odpowiednią hierarchię. Rezerwowy w takiej drużynie nie może się obrażać. Czasami trener daje zawodnikom impuls, zmienia coś, bo ktoś perfekcyjnie wyglądał w dwóch grach kontrolnych. Ale generalnie jestem zdania, że pewien ranking kadrowiczów powinien istnieć. A my co mecz gramy w innym zestawieniu... Ciągle wychodzimy innymi jedenastkami. Piłkarze są przez to zdezorientowani. Są zawodnicy, którzy lubią wiedzieć dzień wcześniej to, czy grają. Oni mogą wtedy zrobić sobie wizualizację, przygotować się, nastawić. A Sousa trzyma wszystkich w niepewności do ostatniej chwili. Rozmawiałem z kilkoma chłopakami i oni lubią wiedzieć, chcieliby mieć czas na pomyślenie o przeciwniku. Zamiast tego myślą o tym, czy sami zagrają... W kolejnym spotkaniu nie wyglądaliśmy dobrze pod względem fizycznym. Zgadzasz się z tym? - Spójrzmy na postawę Grzegorza Krychowiaka. To chłopak, który jest silny psychicznie, ma dobry charakter do piłki, jest profesjonalistą, jest pracowity. W meczu z Anglią był chyba najlepszym polskim piłkarzem. Wyglądał kapitalnie fizycznie, podawał dobrze, z dokładnością. A teraz? Starał się, to fakt, ale tu zagrał niedokładnie, tam się spóźnił, tu kopnął w aut, tam sfaulował rywala. I wyleciał z boiska. Z czego się to bierze? No przecież przyjechał na zgrupowanie i robił to, co kazał trener. Może mecz ze Słowacją to przypadek, ale jak dla mnie Grzegorz to papierek lakmusowy tego, jak wyglądamy fizycznie. A nie wyglądamy najlepiej... Jeszcze gorzej zaprezentowała się nasza defensywa... - Niestety, ale wciąż tracimy bardzo dużo bramek. W sześciu meczach straciliśmy ich aż dziesięć. I tylko raz zagraliśmy na zero, w spotkaniu z Andorą. Dodatkowo było to jedyne zwycięstwo w tych wszystkich meczach! Mało? W tych zremisowanych czy przegranych nie byliśmy od rywali lepsi. Ze Słowacją miała być jednak eksplozja formy. Słyszeliśmy o świetnej pracy, o znakomitej atmosferze w kadrze. Szczerze mówiąc nie widziałem tego w Petersburgu. Jak dziś, z perspektywy czasu, ocenisz więc zwolnienie Jerzego Brzęczka i zatrudnienie Sousy? - Paulo Sousa to jest dobry człowiek, moralny, uporządkowany, żyjący według zasad. Tyle mogę powiedzieć o nim po tym, jak go poznałem i poczytałem rozmowy z nim. Może ma jakiś pomysł na piłkę, ale w przypadku naszej drużyny narodowej albo go nie widać, albo jest prostu źle dobrany. Przyjście Portugalczyka do kadry niestety niczego nie wniosło. Natomiast jeśli chodzi o Jurka Brzęczka, to może on dziś czuć ogromny żal, że zabrano mu drużynę i szansę gry na mistrzostwach. I na pewno Jurek ten żal czuje; pewnie to żal większy niż kilka miesięcy temu. Brzęczek został zwolniony, bo nie radził sobie z zespołami na poziomie Włoch i Holandii. W innych meczach jednak nie zawodził. Przeciwko Austrii, która pokonała Macedonię Północną 3:1, zdobył cztery punkty i nie stracił bramki. Dopiero dziś to doceniamy To tylko futbol fiction, ale czy twoim zdaniem reprezentacja Brzęczka pokonałaby Słowaków? - Tego nie wiem i nie pokuszę się o takie stwierdzenie. Ale biorąc pod uwagę wyniki kadry Brzęczka z drużynami z półki na której jest Słowacja, a nawet z ekipami silniejszymi, to trudno spodziewać się, by jego zespół przegrał. A skoro by nie przegrał, to odpowiedzcie sobie sami. W Petersburgu rozmawiał Sebastian Staszewski, Interia