W ćwierćfinałowym meczu z Portugalią w 2016 roku, czyli w szczytowym momencie ostatniej dekady polskiej reprezentacji, wystąpili m.in. Kamil Glik, Grzegorz Krychowiak czy Robert Lewandowski. Pięć lat po mistrzostwach Europy ta sama grupa stworzyła kręgosłup drużyny narodowej prowadzonej przez trenera Paulo Sousę. To na nich Portugalczyk liczy najbardziej. I to na nich postawił w teście generalnym, jakim przed turniejem Euro 2020 był sparing z Islandią. Znów bez czystego konta We wspomnianym spotkaniu z Portugalią nie zagrał Wojciech Szczęsny, którego z gry wykluczyła pechowa kontuzja odniesiona w spotkaniu z Irlandią Północną. To on jednak rozpoczynał turniej Euro 2016 jako pierwszy bramkarz. Tak samo było w 2012 oraz w 2018 roku. Teraz Szczęsny znów ma w rękach silne karty: jest piłkarzem wielkiego klubu, w kadrze ma mocną pozycję, bramkarsko dojrzał. Uszanować musiał to Łukasz Fabiański, który po raz kolejny turniej rozpocznie jako numer 2. W meczu z Islandią nie udało się jednak Szczęsnemu zachować czystego konta (w ostatnim półroczu wyszło mu to tylko raz, w spotkaniu z Andorą). O ile przy golu Alberta Gudmundssona mógł się nieco lepiej ustawić, o tyle przy trafieniu Birkira Bjarnasona nie miał szans. Szczęsny nie pomógł także w rozegraniu piłki, na co liczył Sousa. Na plus 31-latek może zapisać kilka pewnych interwencji przy groźnych dośrodkowaniach Islandii. Solidny Glik W defensywie liderem niezmiennie jest Kamil Glik. Tym razem piłkarz Benevento zarządzał obroną zmontowaną z Pawła Dawidowicza i Tomasza Kędziorę. I robił to nieźle, będąc centralną postacią naszych zasieków. Kilkukrotnie interwencje Glika wyjaśniły sytuacje pod naszą bramką, tak jak w 24. minucie, gdy to on przeciął dośrodkowanie Islandczyków, a trybuna numer IV zaczęła skandować jego nazwisko. Niestety, chwilę później Albert Gudmundsson niespodziewanie zdobył gola po wrzutce z rożnego, choć Glik w tej sytuacji nie popełnił błędu. Niezależnie od solidnej postawy Glika, nie da się ukryć, że kłopotem naszej kadry jest defensywa. Za kilka dni prawdopodobnie okaże się, że Glik w środku obrony wystąpi z Janem Bednarkiem (jak zdradził Zbigniew Boniek, teraz stopera Southampton z gry wykluczył uraz mięśnia pośladkowego). Glik i Bednarek zgrywali się podczas kadencji Jerzego Brzęczka (choć pierwszy raz grali razem na mundialu) i z tego sprawdzonego rozwiązania skorzysta selekcjoner. Problem z wyprowadzeniem piłki Po meczu z Rosją wydawało się, że nadchodzi czas Grzegorza Krychowiaka. Pomocnik Lokomotiwu Moskwa ma za sobą znakomity sezon w lidze rosyjskiej, do tego był liderem kadry w spotkaniach z Anglią czy właśnie z Rosją. Ale w zderzeniu z twardymi Islandczykami czar prysł. Krychowiak miał dobre momenty, tak jak wtedy, gdy w pierwszej połowie szybkim podaniem uruchomił nasz kontratak, ale częściej zdarzały mu się niepotrzebne straty, po których rywale próbowali strzałów. Miał też udział przy straconym golu, którego autorem był Birkir Bjarnason. Niestety, ale po raz kolejny kulało także wyprowadzenie i rozegranie piłki. Długimi fragmentami Polacy mieli problem ze skutecznym wyjściem spod własnego pola karnego. A tu kluczowa miała być rola grającego na pozycji numer "sześć" Krychowiaka, który w koncepcji Sousy miał być wytyczającym tempo akcji metronomem. O ile w spotkaniu z Rosją wyglądało to nieźle, o tyle w Poznaniu było kiepsko i już w 64. minucie portugalski selekcjoner ściągnął "Krychę" z murawy. Zirytowany Lewandowski Największe oczekiwania mieliśmy wobec Roberta Lewandowskiego. To nie tylko najlepszy napastnik na świecie, ale także piłkarz. Zakończony niedawno sezon klubowy snajper Bayernu Monachium zamknął strzelając w Bundeslidze 41 bramek i pobijając historyczny rekord Gerda Müllera. Teraz swój stempel będzie chciał postawić także na Euro. Choć o to nie będzie łatwo, to Lewandowski ma ogromną motywację. Na Euro w 2012 roku zdobył tylko jedną bramkę (w spotkaniu z Grekami), tak jak na turnieju w 2016 roku (we wspomnianym meczu z Portugalią). W Poznaniu widać było jak dużą odpowiedzialność Lewandowski bierze za drużynę. Dało się to zobaczyć choćby wtedy, gdy wracał we własne pole karne przy rzutach rożnych rywali. Niewiele pożytku z "Lewego" mieliśmy za to w "szesnastce" Islandii. Gdy Polak przyjmował piłkę, Islandczycy natychmiast do niego doskakiwali i wypychali w stronę linii środkowej. Lewandowski musi się do tego przyzwyczaić, bo trudno spodziewać się, aby inaczej zagrali Słowacy. Przeszkadzanie Islandczyków nie zdało egzaminu tylko raz, w 34. minucie. Wtedy nasz kapitan w środku pola minął aż trzech rywali i rozpoczął kontratak, po którym Piotr Zieliński zdobył gola. Widząc skuteczną obronę Islandii, Lewandowski zaczął schodzić do drugiej linii i w boczne sektory boiska, gdzie poszukiwał piłek. Dzięki temu pod bramką gości robiło się miejsce dla Jakuba Modera, który bezskutecznie próbował strzałów. Całkowicie nie ułożyła się współpraca Roberta z Jakubem Świerczokiem, któremu daleko było do chemii, jaką na boisku miał z gwiazdą Bayernu Arkadiusz Milik. Między innymi z tego powodu u Lewandowskiego nie obyło się bez irytacji czy machania rękoma - taką scenę widzieliśmy w pierwszej połowie. Oby po raz ostatni. Z Poznania Sebastian Staszewski, Interia