Do wtorkowego meczu z Islandią (18.00, transmisja w Polsacie Sport) reprezentacja Polski przystąpi bez kontuzjowanego Arkadiusza Milika. Zawodnik nie wystąpi także w finałach Euro 2020. PZPN poinformował, że w miejsce 27-letniego napastnika nie zostanie powołany inny zawodnik. Łukasz Żurek, Interia: Mamy kłopot w kadrze. O zawojowanie Europy powalczymy jednak bez Arkadiusza Milika. Grzegorz Rasiak: - Nie ukrywam, że decyzja o niepowołaniu w jego miejsce innego piłkarza jest dla mnie zaskoczeniem. Skoro tak, to po co tworzona była lista rezerwowych przy ogłaszaniu kadry na Euro? Którego z ofensywnie usposobionych dublerów zaprosiłby pan do turniejowej ekipy na miejscu selekcjonera? - Powołałbym Sebastiana Szymańskiego i Kamila Grosickiego. Na dużych turniejach doświadczenie i szybkość jest bardzo ważna. Brak Szymańskiego był dla mnie dużą niespodzianką bo byłby dla tego zespołu wartością dodaną. Rozegrał świetny sezon w Rosji i dawał sygnały za kadencji trenera Jerzego Brzęczka, że jest gotowy do gry w reprezentacji. Gdybym mógł wybrać tylko jednego, to postawiłbym na doświadczenie Grosickiego. Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie Sprawdź! Czym "Grosik" góruje nad swoim młodszym kolegą? - Wielokrotnie udowodnił, jak ważnym piłkarzem jest w reprezentacji. Potrafi zdobywać bramki i notować asysty w trudnych momentach. Na turnieju zdarzą się pewnie takie chwile - oby jak najmniej - że będzie trzeba odrabiać straty. Wtedy Kamil mógłby się okazać niezwykle potrzebny. A że nie grał wiosną regularnie? Finlandii strzelił niedawno trzy gole, mimo że rozegranych minut w klubie też miał niewiele. We wtorek przeciwko Islandii powinna zagrać najsilniejsza jedenastka? Czy może to jeszcze okazja do znalezienia odpowiedzi na ostatnie dręczące nas pytania? - To już nie pora na eksperymenty, a na sprawdzenie ustawienia. Mecz z Rosją był szansą dla piłkarzy z mniejszym doświadczeniem w kadrze. Ale po to jest dwudziestu paru piłkarzy na zgrupowaniu, żeby się im przyjrzeć. Myślę, że przeciwko Islandii powinniśmy zagrać optymalnym składem. To mają być zawodnicy, którzy w dużej mierze stanowić będą o sile drużyny w meczu ze Słowacja. Islandia gra jednak zupełnie inaczej niż nasz najbliższy rywal na Euro. To futbol bardziej atletyczny, oparty na wysokiej motoryce. Bardziej przypominają Szwecję. Pamięta pan ostatni testmecz przed poprzednimi mistrzostwami Europy? Kamil Grosicki upierał się, żeby rozegrać przeciwko Litwie 90 minut i niespełna kwadrans przed końcowym gwizdkiem doznał kontuzji. Zapłacił za to absencją w pierwszym meczu grupowym... - Nie grałem nigdy w meczu towarzyskim, którego nie chciałbym wygrać. Chęci do tego, żeby dobrze reprezentować kraj, są zawsze takie same. W kadrze narodowej nie ma meczów nieważnych i w każdym chciałoby się zagrać pełne 90 minut. A kontuzja? Zazwyczaj tak się składa, że uraz łapie ten, kto próbuje się oszczędzać i odstawia nogę. Z wielkiego turnieju można się wykluczyć wypadkiem nawet w łazience, a niekoniecznie ostatnim sprawdzianem przed dużą imprezą, o czym przekonał się hiszpański bramkarz Santiago Canizares (stopę zraniła mu rozbita butelka wody kolońskiej - przyp. red.). Mówienie "nie graj dzisiaj, bo możesz złapać kontuzję" to nie jest dobra droga do tego, żeby osiągać w piłce sukcesy. W jakim ustawieniu najchętniej obejrzałby pan polski zespół we wtorkowy wieczór? - Jestem zwolennikiem tego, żeby w drużynie narodowej występowali najlepsi piłkarze. Jeśli na skrzydłach ustawimy dwóch bardzo ofensywnych zawodników, a blisko za Robertem Lewandowskim operował będzie Piotrek Zieliński, to taką konfigurację uznam za optymalną. Osobiście bardzo lubiłem ustawienie z dwoma napastnikami. Mogłem wtedy wrócić po piłkę i zagrać prostopadłe podanie, co dawało mi dużo satysfakcji. Na niespełna tydzień przed turniejem o mistrzostwo Europy cieszy nas dobry klimat w kadrze. Wojciech Szczęsny oznajmił, że to najlepsze zgrupowanie reprezentacji, w jakim brał udział. - Mówi tak, bo nie bywał na zgrupowaniach kadry, kiedy ja jeszcze grałem (śmiech). Które z nich zapamiętał pan szczególnie? - Najbardziej utkwiło mi w pamięci to przed spotkaniem z Portugalią w 2006 roku. Wszyscy wiedzieli, że nie jesteśmy faworytem. Na konfrontację z czwartą drużyną świata każdy czekał z optymizmem (zwycięstwo reprezentacji Polski 2-1 - przyp. red.). Nie mieliśmy nic do stracenia, a bardzo wiele do wygrania. Było wesoło, bo chwilę wcześniej gościliśmy w Kazachstanie, gdzie kwaterowaliśmy w mocno humorystycznych warunkach. Spaliśmy obok skoczni narciarskiej z igelitem, kilkadziesiąt kilometrów od stolicy kraju. Odbywały się w niej akurat jakieś targi paliwowe i okazało się, że wszystkie hotele zostały zarezerwowane dwa lata wcześniej. A co do wypowiedzi Wojtka - świadczy tylko o tym, że wszyscy są gotowi, w dobrych humorach i z wiarą w sukces, do startu w mistrzostwach Europy. Nie wszystkim natomiast podobała się zgoda dla Piotra Zielińskiego na opuszczenie zgrupowania. Potrzebna była dyskusja na ten temat? Wyjechał powitać na świecie swoje pierwsze dziecko. - To bardzo ładny gest wobec niego ze strony selekcjonera. Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego. Piotrek to profesjonalista. Dużo więcej skorzysta emocjonalnie na tym, że był z małżonką i dzieckiem podczas tych najważniejszych dni niż na kilku dodatkowych jednostkach treningowych. To była dobra decyzja, brawo dla sztabu kadry. Miałem zresztą kiedyś podobną sytuację. Proszę przypomnieć. - Moja córka Julia urodziła się w trakcie mundialu w 2006 roku. Dostałem zgodę, żeby polecieć na poród i wrócić na turniej dzień później. Do naszego ostatniego meczu zostały jednak dwa dni, więc zdecydowałem, że zostanę i chociażby w ostatnim meczu wystąpię na mistrzostwach świata. Pokonaliśmy Kostarykę 2-1, ale za wiele zespołowi pan nie pomógł. Trener Paweł Janas pozwolił wejść do gry na ostatnie pięć minut... - Nigdy nie byłem zadowolony, kiedy nie widziałem swojego nazwiska w pierwszym składzie. Nie wiedziałem, czy zagram przeciwko Kostaryce 90 minut, czy tylko pięć. Nawet jeśli trener wiedział, to i tak pewnie nie powiedziałby mi tego wcześniej. Chyba żaden selekcjoner by tego nie zrobił. Dzisiaj żałuję tamtego dnia. Gdybym mógł podjąć decyzję jeszcze raz, chciałbym być przy córce. Ale niedługo potem były chrzciny i wtedy zrezygnowałem z kadry. Selekcjonerem był już wówczas Leo Beenhakker. - Chciał, żebym przełożył chrzciny, ale nie przełożyłem. Zdecydowałem, że zostaję z rodziną. Nie mogłem przecież przewidzieć, że zostanę dowołany do kadry awaryjnie, trzy dni przed początkiem zgrupowania. Drużyna szykowała się wtedy do eliminacyjnych meczów z Serbią i Finlandią. Nie przyjechałem, ale trener chyba się na mnie nie obraził, bo miesiąc później zagrałem w wyjściowym składzie przeciwko Kazachstanowi i Portugalii. Portugalia broni w tym roku tytułu mistrza Europy. Czego oczekuje pan po starcie w turnieju "Biało-Czerwonych"? - Prawda jest taka, że analitycy i bukmacherzy sytuują nas na miejscu numer 17. Z tego wynika, że dobrym wynikiem będzie awans do 1/8 finału. Ja uważam, że sukcesem będzie dojście do ćwierćfinału. Ale jestem Polakiem, kibicuję reprezentacji i wierzę w znacznie więcej. W futbolu trzeba marzyć i mierzyć wysoko. Gdybym nie marzył o Barcelonie, to nie zagrałbym w Tottenhamie. Po to się jedzie na mistrzostwa Europy, żeby je wygrać. Tym bardziej, że mamy najlepszego piłkarza świata w swoim zespole. Teza bez kompromisu. Łatwo panu sobie wyobrazić powrót polskiej ekipy ze złotem? - Pamiętam doskonale rok 2004. Grałem w meczu z Grecją w Szczecinie, krótko przed mistrzostwami Europy. Skończyło się 1-0 dla nas, ale powinno być wyżej. Jakby mi ktoś wtedy powiedział, że Grecy zdobędą tytuł, to bym pomyślał, że jest szalony. A my mamy dzisiaj o wiele lepszy zespół niż oni wtedy. Rozmawiał Łukasz Żurek Euro 2020 - zobacz terminarz fazy grupowej