Nikogo chyba nie zdziwi fakt, że to pierwsze wspomnienie pochodzić będzie z meczu Dania - Finlandia. Kilku rosłych piłkarzy Danii, stojących w swoistym murze, okalającym reanimowanego przyjaciela, Christiana Eriksena. Zdają sobie sprawę z powagi sytuacji. Odwracają wzrok, a właściwie wbijają go w murawę, odliczając sekundy i minuty. Modlą się lub zaklinają rzeczywistość, nie dopuszczając do siebie żadnych złych myśli czy emocji. Niektórzy ocierają łzy... Ten obraz mówił naprawdę więcej niż tysiąc słów. O przyjaźni, oddaniu, wspólnocie i tym niezwykłym poczuciu, że właściwe uporządkowanie wartości w życiu pozwala w takich momentach zachować się po prostu przyzwoicie. Wszystko dobrze się kończy, a dalszy ciąg historii, który w znakomitym stylu dopisują koledzy Eriksena, staje się piłkarskim fenomenem. Na tyle mocnym i niebanalnym, że w półfinałowym spotkaniu z Anglią pół Europy kibicuje właśnie Duńczykom. Polscy kibice, dopóki mogli, kibicowali oczywiście reprezentacji pod wodzą Paulo Sousy. To była wyjątkowo wymagająca próba dla wszystkich tych, którzy - bez względu na racjonalne przesłanki - zawsze wierzą, trzymają kciuki i zdzierają gardła, by pomóc ukochanej drużynie narodowej. Ale jeden obraz tego właśnie zespołu, a właściwie jednego z jej piłkarzy zapamiętam na długo. Szatnia przed meczem Hiszpania - Polska. Piłkarze tradycyjnie stojący w kręgu. Ostatnia odprawa trenera, motywacyjne słowa kapitana i... głos zabiera Kamil Glik. Emocje, pasja, kilka mało cenzuralnych, ale w tym momencie niezwykle potrzebnych słów. Determinacja i wola walki, którą nie tak znów często oglądamy. Niezwykła scena, skutkująca niezwykłym wynikiem. Być może jestem odosobniona w swoim osądzie, ale mam głębokie przekonanie, że ta mowa oraz wcześniejsze spotkanie piłkarzy we własnym gronie, pozwoliły im zagrać bardzo przyzwoity mecz z półfinalistą turnieju. Jedno jest pewne - tzw. mental w dzisiejszym sporcie ma równie duże znaczenie jak siła, umiejętności i przygotowanie fizyczne. Bez dwóch zdań. Ta mentalna siła, która wynika z sukcesów, tytanicznej pracy niemal od podstaw i świetnej atmosfery w zespole, to siła reprezentacji Włoch. Czas więc na obraz numer trzy. Rzuty karne w półfinałowym meczu Włochy - Hiszpania. Do sędziego podchodzą kapitanowie obu zespołów: Giorgio Chiellini i Jordi Alba (Busquets zszedł w dogrywce). Pierwszy rozluźniony, wręcz zrelaksowany, dowcipkuje, uśmiecha się, poklepuje rywala po plecach, zdając się przekonywać: "nie martw się, to tylko karne". Nie widać nerwów, presji, stresu. Jest uśmiech, wręcz rozbrajający. Jakby był pewien, że to Italia wyjdzie zwycięsko z tej konfrontacji. Sukcesu ekipy z Półwyspu Apenińskiego należy upatrywać w strategii "Krasnali" z Sampdorii. Roberto Mancini kompletując sztab trenerski zaufał tym, z którymi zdobywał Scudetto. Gianluca Vialli, Attilio Lombardo, Fausto Salsano, Alberico Evani i Giulio Nuciari nie tylko grali razem, osiągając prawie niemożliwe, ale spędzali też razem czas poza boiskiem. Selekcjoner reprezentacji Włoch zdołał odtworzyć ducha zespołu z Genui w obozie Azzurri. Mistrzowie Europy 2020 nigdy nie traktują siebie zbyt poważnie. Zawsze są gotowi śpiewać razem, żartować i śmiać się z siebie nawzajem. Lubią się! Ba, nie potrafią bez siebie wytrzymać. Bonucci i Chielini już w środę po mistrzostwach razem, z rodzinami, wyjechali na wakacje. To wszystko nie przeszkadza im jednak, wręcz pomaga, zachwycać na boisku. I osiągać najwyższe cele! Drugi raz w historii wywalczyli mistrzostwo Europy. Po przegranych finałach w 2012 roku z Hiszpanią i 2000 roku z Francją, w końcu mogli cieszyć się ze zwycięstwa!!! Zachwycali w tym turnieju od meczu otwarcia z Turcją. Pokazali, co znaczy drużyna! Pokazali jak budować zespół po trudnych doświadczeniach! Pokazali, jak cieszyć się ze zwycięstwa! Grande Italia! Grande Mancini! Grande Squadra Azzurra! Paulina Chylewska, Polsat Sport