Gdy Włochy ostatni raz wygrały turniej - mistrzostwa świata w 2006 roku - ich triumf miał dla mnie twarz Fabio Grosso, uśmiechniętą twarz Fabio Grosso. Piłkarza, który najpierw w półfinałowej dogrywce w końcu ugodził Niemców i oszalał z radości, a potem w finale z Francją wykonał skutecznie ostatni rzut karny, uśmiechając się jeszcze przed oddaniem strzału. Symbolem triumfu Włochów na Euro 2020 będzie na pewno "wesoły staruszek" Giorgio Chiellini (i jego szturchańce z Jordim Albą), będzie też kamienna twarz Gianluigiego Donnarummy po ostatnim karnym Anglików, będzie to też bromance trenerów Roberto Manciniego i Gianluki Viallego. Włochom na Euro 2020 nie przeszkodziło niczyje wielkie ego Odkąd pamiętam, Włosi jako wielki piłkarski naród, na turniejach miewali kłopoty bogactwa, które nie przekładały się na ostateczny sukces. Kolejni selekcjonerzy mierzyli się z pytaniami, jak ułożyć skład z pożytkiem dla drużyny, jak pogodzić gwiazdy, by czyjeś wielkie ego nie położyło atmosfery w zespole. Kłopoty bywały już nawet na etapie wybieranie numerów, w końcu z wielu "dziesiątek" w klubach, w reprezentacji na plecach może mieć ją tylko jeden. Im bardziej pierwsza jedenastka była wietrzona przez graczy spoza największych klubów (Juventusu, Milanu, Interu, Lazio, Romy), tym - mam wrażenie - wychodziło jej to na lepsze. Na Euro 2000, gdy Włosi zaskakująco doszli do finału, wielki udział w tym miał pomocnik Stefano Fiore z przeciętnego Udinese Calcio. Wspominany już Fabio Grosso w 2006 roku był piłkarzem małego Palermo, a z tego samego klubu Marcello Lippi wziął na mundial i dał na nim pograć jeszcze trzem innym ludziom (Andrea Barzagli, Cristian Zaccardo, Simone Barone). Tamten wpływ Palermo na włoską drużynę, czy szerzej - całą filozofię włoskiej piłki - zdaje się być jednak nikły w porównaniu do tego, co dla Calcio zrobiły Atalanta Bergamo i Sassuolo. Gdyby próbować ubrać włoski triumf na Euro 2020 w strój jakiegoś konkretnego klubu, to trzeba by sięgnąć po koszulkę Atalantę Bergamo i spodenki Sassuolo. Atalanta i Sassuolo a Włochy na Euro 2020 Żeby było jasne, nie śmiem udawać eksperta od włoskiej piłki, ani tym bardziej nałogowego widza Serie A, po prostu staram się słuchać mądrzejszych ode mnie, jak choćby zajmujących się Calcio kolegów z telewizji Eleven Sports, z Mateuszem Święcickim na czele. Od miesięcy namawiali oni do oglądania meczów pięknej Atalanty Bergamo i idącego w jej ślady zuchwałego Sassuolo. Czasem zerknąć na te urocze włoskie strzelaniny mi się udawało (niedziela 12.30 to pora w sam raz, by odpalić mecz na telefonie podczas spaceru z wózkiem), choć najczęściej jednak nie. Padre, żałuję, że nie posłuchałem bardziej. Nie chodzi tylko o to, że Sassuolo dało włoskiej kadrze trzech piłkarzy (Manuel Locatelli, Domenico Berardi, Giacomo Raspadori), a Atalanta dwóch kolejnych (Matteo Pessina i Rafael Toloi; kolejne odkrycie turnieju Leonardo Spinazzola do Romy przeszedł właśnie z Bergamo), chodzi o chęć gry w piłkę, chęć atakowania, porzucenie catenacchio na rzecz pięknego futbolu. Chodzi o myśl zawartą w słowach byłego już trenera Sassuolo Roberto De Zerbiego, zadowolonego z jednego ze straconych goli:- Jestem szczęśliwy, że straciliśmy gola po stracie przy wyprowadzaniu piłki. Nie możemy bać się takich sytuacji. To może się zdarzyć, jeśli chcemy grać od tyłu i przejmować inicjatywę, ale w dłuższej perspektywie to przyniesie korzyści - mówił. Włosi nie bali się grać w piłkę i wygrali Euro 2020. Ich trumf sprawia, że ten pięknie układający się turniej możemy nazwać jednym z najpiękniejszych w historii. Bartosz Nosal