Zbigniew Czyż, Sport.Interia.pl: Po meczu ze Słowacją przyłączył się pan do chóru krytyków polskiej reprezentacji? Michał Listkiewicz: - Ja bym ciosów nie zadawał, bo to jest sport, poza tym jesteśmy dopiero po jednym meczu. Ale krytyka czy rozgoryczenie są. Podoba się mi jednak reakcja, taka samokrytyka piłkarzy, to że posypali głowę popiołem, na przykład Grzegorz Krychowiak. Zdziwiony jestem natomiast głosami niektórych działaczy prominentnych, czy nawet trenera Sousy, że zagraliśmy nie najgorzej, że nie zasłużyliśmy na porażkę. Uważam, że zagraliśmy źle, przeciętnie, a na porażkę zasłużyliśmy. Trzeba na tym postawić kropkę i przygotować się dobrze do meczu z Hiszpanią. Polacy tylko przez kilkanaście minut na początku drugiej połowy prezentowali się w miarę korzystnie. - Nie wyszła nam nie tylko pierwsza połowa, ale właściwie 70 minut. Dawniej się mówiło jak był jakiś słaby film, ale były sceny erotyczne, że film słaby, ale momenty były. Tak samo było teraz, mecz był słaby, ale momenty były. Moim zdaniem ta porażka ze Słowacją była nawet bardziej upokarzająca niż te dawne porażki w pierwszych meczach na wielkich imprezach. Zobacz nasz codzienny program o Euro - Sprawdź! W meczach towarzyskich przed Euro w każdym spotkaniu graliśmy w innym składzie i w spotkaniu ze Słowacją też zagraliśmy w jeszcze innym składzie. Pan rozumie takie decyzje podejmowane przez Paulo Sousę? - Myślę, że przynajmniej jeden mecz, dwa spotkania, tak jak to robią kluby przed sezonem, powinno się zagrać jednak w tym najsilniejszym składzie. Wcześniej, owszem można było dać szansę zmiennikom, ale po to są spotkania towarzyskie, żeby zagrać jednak także w optymalnym zestawieniu. Tutaj wyszło pewne zamieszanie. Sousa chciał pokazać piłkarzom, że wszyscy mają szanse, ale tak naprawdę zaowocowało to wielkim chaosem. Ten mecz był kiepski, a do tego Słowacja nie zagrała niczego wielkiego. - Tutaj wyszedł również pewien paradoks. My się tak ekscytujemy, że naszą kadrę prowadzi wielkie nazwisko, były świetny piłkarz, a tymczasem Słowację prowadzi mało znany trener z drugiego szeregu, skromny człowiek, skromnie zarabiający, prowadzący do tej pory kadry młodzieżowe Słowacji i okazało się że ustawił swój zespół rewelacyjnie. Za kadencji Jerzego Brzęczka może nie imponowaliśmy bardzo widowiskową grą, ale potrafiliśmy wygrywać, remisować ze średniej klasy zespołami. Teraz tego nie ma. Nasuwa się automatycznie pytanie, czy zmiana selekcjonera była słuszna? - Mleko się już rozlało. Prezes Zbigniew Boniek wziął tę decyzję całkowicie na siebie i chwała mu za to, że się z tym nie kryje, nie chowa się za zarządem, za jakimś kolektywem. Mówi, że on będzie z tej decyzji rozliczany i życzę mu, żeby był rozliczony pozytywnie, żeby w pozostałych meczach grupowych było nieźle i żebyśmy się do kolejnej rundy jakoś prześlizgnęli. Za Jerzego Brzęczka z tymi średniej klasy zespołami sobie rzeczywiście radziliśmy, w stylu może takim sobie, ale w piłce nożnej, zwłaszcza na Euro, chodzi o wynik. Być może z Brzęczkiem ze Słowacją byśmy sobie poradzili, przynajmniej jeśli chodzi o wynik. Wydaje się mi, że Jerzy Brzęczek znał pułap możliwości tej drużyny i wiedział, że jest pewien szklany sufit, potencjał, którego nie przeskoczymy. Być może to uwierało prezesa Bońka, że on nie był wizjonerem, że nie opowiadał zawodnikom, tak jak chociażby kiedyś Leo Beenhakker czy Adam Nawałka, że możemy wygrać z każdym. Brzęczek był realistą. Zbyszek Boniek często jest wizjonerem, te realia czasami go uwierają. A realia są takie, że poza Robertem Lewandowskim mamy średniej klasy piłkarzy, no może dobrych, ale na Euro to nie wystarczy. Na Euro piłkarz musi być wybitny. Może trochę wybiegam do przodu, ale jeśli Euro się nam nie uda, to nasza reprezentacja może być wkrótce w trudnej sytuacji. Jesienią odbędą się decydujące mecze o udział w mistrzostwach świata. Pojawi się pytanie, co dalej z selekcjonerem, czy go zmieniać, czy nie. Trudny orzech do zgryzienia będzie miał nowy prezes PZPN-u, który zostanie wybrany 18 sierpnia. - Rzeczywiście i to mnie bardzo martwi. Euro? Trudno, nie wyszło nam już niejedno Euro, poza tymi ostatnimi mistrzostwami Europy za kadencji Adama Nawałki. Jakoś to przeżyjemy. Natomiast życie idzie dalej i gdybyśmy nie zakwalifikowali się na mundial w Katarze, to wypadniemy na ładnych parę lat z tego obiegu wielkiej piłki reprezentacyjnej. Pojawi się też pytanie, czy Paulo Sousa będzie chciał dalej pracować z reprezentacją. To jest przecież ambitny człowiek, zawodowo niespełniony, ciągle jest na dorobku i jeśli się zorientuje, że tutaj nie ma chemii, że nie ma perspektyw osiągania dobrych wyników, to może się sam czuć rozgoryczony i nie będzie się trzymał kurczowo posady selekcjonera w Polsce. Komentujemy każdy mecz Euro na żywo - Posłuchaj naszych relacji! Podejrzewam, że Sousa będzie miał propozycje z klubów, gdzie otrzyma lepsze pieniądze, choć akurat nie sądzę, aby to było dla niego najważniejsze. Pojawiły się ostatnio jakieś plotki, że Adam Nawałka byłby zainteresowany powrotem. Obydwu panów łączy to, że są bardzo dobrze ubrani, pięknie się prezentują w mediach na konferencjach prasowych, to piękni mężczyźni, ale Nawałka miał jeszcze wyniki. Przed nami mecze z Hiszpanią i Szwecją, czy pan widzi dla naszej kadry jakąś nadzieję na dobre wyniki w tych spotkaniach? - Oprócz tego nieszczęsnego meczu ze Słowacją, niestety był dla nas jeszcze zły wynik remisowy w spotkaniu Hiszpanii ze Szwecją. Ja liczyłem, że Hiszpanie się przejadą po Szwedach, wygrają lekko 3-0, 4-0, będą syci i zadowoleni. Liczyłem, że Szwedzi będą zdeptani i my w tych okolicznościach wyjedziemy na spotkanie ze Szwecją bojowo nastawieni, zwarci, z odpowiednią dyscypliną w defensywie. A wcześniej, że Hiszpanie uznają, że remis z tymi zadziornymi Polakami też nie jest zły, bo oni będą już mieć cztery punkty. Tymczasem teraz sytuacja jest inna. Hiszpanie są nienasyceni, sfrustrowani, nie są liderem grupy i będą chcieli sobie to na nas odbić. Pozostaje nam zagrać tak jak Węgry z Portugalią, skutecznie się bronić, z każdą minutą nabierać pewności siebie, ale też zagrać z lepszym finałem. Na szczęście Hiszpanie nie mają w swoich szeregach Cristiano Ronaldo, który strzela gole jak z karabinu. Marzy się mi, żeby ten nasz słynny mecz o wszystko, który zawsze był dla nas drugim spotkaniem na wielkiej imprezie, teraz był trzecim meczem. Chciałbym remisu z Hiszpanią i meczu o wszystko ze Szwecją, zamiast z nimi meczu tylko o honor. Takich spotkań o honor już wszyscy mamy dosyć. Gdyby pan miał coś podpowiedzieć Paulo Sousie przed spotkaniem z Hiszpanią, to co by to było? - Tak naprawdę nie za bardzo jest się do czego przyczepić, jeśli chodzi o nasz skład wyjściowy ze Słowacją, był w sumie optymalny. Niestety, nic nie dały też zmiany, których Sousa dokonał w drugiej połowie. Ale jeśli będzie na przykład taki moment, że przy stanie 0-1 trzeba będzie przeprowadzić jakąś ułańską szarżę i wyrównać, to żeby przeprowadzić nawet naraz pięć zmian, żeby zaryzykować, dać szanse na przykład Kacprowi Kozłowskiemu. A może w pierwszej jedenastce wystawić Jakuba Świerczoka? Tutaj już nie ma na co czekać. Mleko się rozlało i trzeba szybko wytrzeć ten stolik. Gdyby nie kontuzja Łukasza Fabiańskiego dałby mu pan szansę na grę w miejsce Wojciecha Szczęsnego? - Czemu nie. W poczynaniach Szczęsnego widać było pewnego rodzaju nonszalancję, nie był sobą. Ja w ogóle żałuję, że nie ma na tym turnieju Bartłomieja Drągowskiego. Nasi trzej bramkarze na Euro to już są panowie trochę starsi, 30 plus. Drągowski jest młody, jest jednym z najlepszych bramkarzy w swoim klubie. Niestety, na Euro go nie ma, a czas ucieka. Kończąc naszą rozmowę. Jak się panu podoba Euro? Poza Węgrami na stadionach jest właściwie mało kibiców, nie ma tej atmosfery co przy okazji wcześniejszych wielkich turniejów. - Na Stadionie imienia Ferenca Puskasa w Budapeszcie zobaczyliśmy na szczęście znowu pełne trybuny i dobrze, bo tam odbędzie się jeszcze kilka spotkań. Oczywiście żałuję, że na pozostałych stadionach trybuny nie są wypełnione, ale lepszy rydz niż nic. Mnie tylko bardzo szkoda tych naszych polskich kibiców, którzy podróżują za kadrą. Bardzo ich podziwiam. To musi być prawdziwa gehenna podróżować z jednego miejsca na drugie kilka tysięcy kilometrów. Do tego te wszystkie obostrzenia, kontrole, testy, sprawy papierowe. Ale mam takie marzenie, żeby już na jesieni spotkania naszej reprezentacji odbywały się przy komplecie publiczności na Stadionie Narodowym. Z Michałem Listkiewiczem w Warszawie rozmawiał Zbigniew Czyż