Miało być jak nigdy, wyszło jak zawsze - chciałoby się rzecz. Wojciech Szczęsny kolejny raz nie uniknął przykrych przygód w pierwszym meczu Polaków na wielkim turnieju. W 2012 roku wyleciał z boiska z czerwoną kartką. Cztery lata później zwycięstwo z Irlandią Północą okupił kontuzją, a w 2018 roku w Rosji skapitulował w kuriozalnych okolicznościach w meczu z Senegalem.W meczu ze Słowacją nasz reprezentant został natomiast pierwszym bramkarzem w historii mistrzostw Europy, który zanotował gola samobójczego. Czy krytyka, która spotkała go po zakończeniu spotkania była słuszna? O to spytaliśmy byłego bramkarza polskiej kadry - Adama Matyska. Tomasz Brożek, Interia: Po meczu ze Słowacją na Wojciecha Szczęsnego spadła lawina krytyki ze strony ekspertów i kibiców. Zasłużenie? Adam Matysek, były reprezentant Polski: - Powiem to, o czym mówiłem już przed rozpoczęciem mistrzostw Europy, biorąc pod uwagę samą grę Wojciecha Szczęsnego w reprezentacji. Potrzeba czegoś więcej - nie tylko nazwiska, postury i jego dokonań w bramce naszej kadry. Mam wrażenie, że odkąd został jednoznacznie określony numerem jeden z drużynie narodowej, powstał marazm z jego strony. Gdy drużyna chce zaistnieć na dużej imprezie, każde ogniwo musi być mocne. Mam tu na myśli formę Szczęsnego. Już w tegorocznych meczach eliminacji mistrzostw świata nie byliśmy z niej zadowoleni. To przełożyło się na jego postawę w Juventusie. Pierwszy gol stracony ze Słowacją bezdyskusyjnie obciąża jego konto. Podjął decyzję, by przy swoim wzroście pójść na piłkę z ręką w dół. Po lekkim rykoszecie piłka trafiła w słupek, odbiła się od niego i wpadła do siatki. Moim zdaniem powinien on zachować się inaczej i stać do końca. To nie była tak ciężka i nieprzewidywalna piłka, by rykoszet mógł go zmylić. Futbolówka poleciała w tym samym kierunku, co bramkarz, który obserwował jej lot. To dla mnie podstawowa rzecz. To nie pierwszy raz, gdy Szczęsny zawiódł kibiców w meczu otwarcia na wielkiej imprezie... - By w tego typu turnieju osiągnąć dobry wynik, wszyscy piłkarze muszą współgrać. Cały zespół odpowiada za wynik, ale najważniejszą osobą mimo wszystko zawsze są bramkarze, co znamy z historii. Jeżeli Wojtek chce utrzymywać drużynę "przy życiu", powinien taki strzał obronić. Jedna z bramek z meczu z Węgrami także obciążała jego konto. Przy pierwszym trafieniu stracił wówczas poczucie dystansu i swojego położenia na boisku. Mówię z perspektywy byłego bramkarza. Mam nadzieję, że Wojtek zdaje sobie sprawę, iż jego postawa przy interwencjach jest na tyle niepewna, że w kluczowych momentach - tak jak w meczu ze Słowakami - wpuszcza bramkę. Pewnie jest świadom, że mógłby to obronić. Paulo Sousa zaczął swoje rządy w reprezentacji Polski od mianowania Szczęsnego bramkarzem numer jeden. Z perspektywy czasu był to ze strony Portugalczyka "strzał w stopę"? - Nie wydaje mi się. Słuchając wypowiedzi obu bramkarzy za kadencji Jerzego Brzęczka, można było wywnioskować, że chcieliby wiedzieć, kto jest numerem jeden. Popatrzmy na inne reprezentacje, chociażby Niemców. Mają jednego światowej klasy bramkarza - Manuela Neuera. Za nim jest dwóch-trzech następnych znakomitych bramkarzy, jak choćby Marc-Andre ter Stegen z FC Barcelona, Kevin Trapp - choć miniony sezon w jego wykonaniu nie był bardzo dobry - oraz Bernd Leno z Arsenalu, który również prezentuje formę reprezentacyjną. U nas sytuacja jest- można powiedzieć - analogiczna. Mamy kapitalnych bramkarzy - i pierwszego, i drugiego. Tego trzeciego do końca nie znamy, czwartego również, ponieważ Łukasz z Wojtkiem "zamknęli" naszą bramkę na bardzo długo. Sousa miał prawo podjąć decyzję, że Szczęsny będzie jego pierwszym wyborem. Być może również tak bym postąpił. Selekcjoner miał ciężki orzech do zgryzienia, ale chciał mieć jasną obsadę na tej pozycji na kolejne mecze. Ale po słabszych meczach Wojtka w Juventusie i jego nie do końca udanych występach w reprezentacji były spekulacje. Pojawiło się pytanie, czy miejsce w bramce na Euro po prostu mu się należy. Uważam jednak, że jeśli trener powiedział "a", powinien powiedzieć też "b". Wojtek dalej więc broni, lecz nie przekonuje. Oczywiście, drużyna także nie spisuje się dobrze i pojawiła się fala krytyki. - Wszyscy przecenili umiejętności Słowaków, a ja uważam, że zagrali oni bardzo dobre spotkanie, jeśli chodzi o taktyczne podejście do naszej reprezentacji. Przegraliśmy zasłużenie, mając niepewnie interweniującego bramkarza. Oczywiście, im mniej interwencji masz w trakcie meczu, tym trudniej jest ci się wykazać. Ale w momencie kluczowym musisz to zrobić. Tymczasem w pierwszej połowie meczu ze Słowacją po jednym strzale padła jedna bramka. W drugiej odsłonie straciliśmy kolejnego gola, który wprawdzie nie obciąża konta Wojtka, ale po dwóch uderzeniach rywale dwukrotnie cieszyli się z trafienia. To na dzień dzisiejszy duży problem. Pojawia się pytanie, czy trener Sousa ma w dalszym ciągu zaufanie do Szczęsnego. Każdy inny trener mógłby się zastanawiać, czy nie dokonać roszady, skoro w kolejnym już meczu bramkarz nie pomaga drużynie. Wydaje mi się, że to wszystko przez pewien rodzaj dekoncentracji. Każda decyzja Wojtka dotycząca interwencji jest błędna i kończy się bramką. Nie każdy stracony gol jest wprawdzie winą Szczęsnego, ale nie pomagał on reprezentacji, by uniknąć ich utraty. Nowy program o Euro - codziennie na żywo o 12:00 - Sprawdź! Gdziekolwiek jesteś, słuchaj meczu na żywo! - Relacja live tylko u nas! Nie wiem, czy zgodzi się pan z takim osądem, ale mam wrażenie, że każdy błąd Szczęsnego spotyka się z natychmiastową falą krytyki, co niekoniecznie dotyczy Fabiańskiego. W niedawnym meczu z Rosją nasz drugi bramkarz także skapitulował po strzale przy bliższym słupku, przepuszczając piłkę między nogami. Można tamto zajście jakkolwiek porównać z pierwszą straconą bramką w meczu ze Słowacją? - Wiadomo, że bramkarz w takich sytuacjach źle wygląda. Zawodnik mógł trafić Fabiańskiego w nogę, rękę, brzuch czy głowę i nie byłoby gola. To trudne przypadki do oceny. Jako bramkarz robisz wówczas bowiem szerszy krok, idąc na długi słupek, tracąc kontrolę lotu piłki i nie wiesz, co się za tobą dzieje. Tak było w meczu z Rosją, gdy Tymoteusz Puchacz odpuścił krycie rosyjskiego piłkarza. Podstawą jest jednak to, by golkiper uratował drużynie mecz. Minęło kilka dobrych miesięcy, a Wojtek - moim zdaniem - dalej nie jest w optymalnej formie. Nie było jeszcze takiego spotkania, by bronił wszystko, jak w meczu z Niemcami za kadencji Adama Nawałki, choć parę wiosen już minęło. Cieszyłbym się z tego, gdyby w meczu z Hiszpanią w Sewilli naszym bohaterem był bramkarz. Pytanie, kto stanie między słupkami. Wierzy pan w to, że Fabiański może zastąpić Szczęsnego? - Nie wiem, co się stanie. Po prostu głośno myślę. W trakcie swojej kariery piłkarskiej i trenerskiej przeżyłem wiele różnych sytuacji. W sztabach szkoleniowych nieustannie toczą się dyskusje. Mam przeczucie, że może dojść do rewolucji, bo to dla nas mecz ostatniej szansy. Wszystko jest w rękach trenera i to do niego należy dobór optymalnego składu, którego próżno szukać w naszych ostatnich meczach. Trener późno objął reprezentację i miał mało czasu na poznanie wszystkich piłkarzy. Przypomnę jednak tylko, że selekcjoner Słowacji Stefan Tarković dostał pracę niewiele wcześniej, przed meczem barażowym z Irlandią Północną, a jego drużyna poradziła sobie bardzo dobrze. Tak samo było w meczu z Polakami. Nie wiem dlaczego krążą opinie, że to słaba drużyna. Jest przeciwnie. Słowacja ma bardzo dobry, przede wszystkim poukładany zespół, który wygrał z teoretycznie silniejszą Polską. Paulo Sousa nie zdołał tak wpłynąć na drużynę, by nie tylko panowała w niej dobra atmosfera, lecz aby przełożyło się to na grę w piłkę. W tym kontekście okazuje się, że słowacki trener "no name" bardzo dobrze sobie poradził. Wierzy pan jeszcze w to, że nasza reprezentacja wyjdzie z grupy? - Tego bym sobie życzył. To byłaby kapitalna sprawa, bo moim zdaniem trafiliśmy do bardzo trudnej grupy. Nie jest to "grupa śmierci", w której grają Niemcy, Portugalia, Francja i Węgry, ale nie należę do optymistów, którzy wieszczyli, że łatwo awansujemy do fazy pucharowej. Widzimy to już po pierwszym meczu. Ciśnienie podskoczyło bardzo i nie wiem, jak nasi kadrowicze sobie z tym poradzą. Wydaje mi się, że może pojawić się pomysł, by coś pozmieniać, także w bramce, choć Szczęsny i Fabiański nie muszą o tym wiedzieć. To logiczne. Jako szkoleniowiec szukasz rozwiązania i impulsu dla drużyny. Może się więc okazać, że na Hiszpanię wyjdziemy w przemeblowanym zestawieniu.