Czy na tym mizernym tle ostatnich dwudziestu lat nasze Euro 2020 wygląda aż tak źle? Paradoks polega na tym, że właśnie nie. Mecze z Hiszpanią i Szwecją były jednymi z lepszych z tych ponad dwudziestu rozegranych przez Polskę na wielkich turniejach od 2002 roku. Drużyna dała z siebie wszystko, sto procent mocy i umiejętności. Czego zatem zabrakło, że nie ma nas wśród drużyn grających od dzisiaj w 1/8 finału? Zaraz po meczu ze Szwecją Robert Lewandowski powiedział w telewizyjnym wywiadzie, że do zwycięstwa nad Szwedami zabrakło nam piłkarskich umiejętności. Tak zwanej - futbolowej jakości. To samo powtórzył na czwartkowej konferencji prezes Zbigniew Boniek. Jeden i drugi wie, co mówi, bo pierwszy jest, a drugi był piłkarzem światowego formatu z najwyższego poziomu. Jeden i drugi nie dodał jednak, że tej jakości brakowało i zupełnym nowicjuszom, i niestety naszym starym piłkarskich wygom. Bo o ile, pod względem piłkarskich kwalifikacji zawodowych nie możemy zbyt dużo dzisiaj wymagać od Puchacza, Modera, Jóźwiaka, Kozłowskiego czy Świderskiego, to już od Szczęsnego i Krychowiaka, jak najbardziej tak. Wszak całe międzynarodowe doświadczenie trójki grającej jeszcze do niedawna w Lechu Poznań to zaledwie sześć meczów w fazie grupowej ubiegłorocznej edycji Ligi Europy i kilka niepełnych występów w reprezentacji. Lista dokonań Szczęsnego i Krychowiaka jest tak długa, że zajęłaby miejsce trzech takich felietonów. Co zatem się stało, że Krychowiak z niezrozumiałej głupoty, prosząc się o czerwoną kartkę wywalił nam w powietrze mecz ze Słowacją a później zagrał na alibi w meczu ze Szwedami? Co się stało, że Szczęsny najpierw zawalił pierwszą straconą bramkę w turnieju a później zupełnie nie pomógł drużynie w następnych dwóch meczach? Może to Państwu umknęło, ale w środę Szwedzi oddali na naszą bramkę zaledwie cztery celne strzały i z tego wpadły trzy gole. Gdyby szwedzki bramkarz był w takiej formie jak Szczęsny wygralibyśmy ten mecz co najmniej 6-3, bo tyle celnych i trudnych do obrony strzałów oddali na szwedzką bramkę nasi reprezentanci. Co się zatem stało, że w boju ze Szwedami walczący jak lwy Lewandowski, Zieliński i Glik nie mogli liczyć na solidne wsparcie swoich utytułowanych i najbardziej doświadczonych kolegów? A o to, to już trzeba zapytać naszego trenera Paulo Sousę, który, mam nadzieję, wiedział, co robi ustalając wyjściowy skład na Szwecję. Mam nadzieję, że to były mądre i świadome wybory trenera, solidnie przeanalizowane wcześniej przez liczny sztab szkoleniowy towarzyszący naszemu coachowi. Mam taką nadzieję, chociaż wystawienie Frankowskiego na lewej, a Płachety na prawej stronie boiska nie upewnia mnie o zbytniej przenikliwości Portugalczyka i jego ekipy. Mam wątpliwości, co do tych wyborów i żałuję, że zabrakło odwagi Sousie w postawieniu na Skorupskiego w bramce i poszukaniu alternatywy dla Krychowiaka. Jednak nie oceniam jego pracy źle. Więcej, uważam że jego wpływ na nasza kadrę, pomimo porażki w Euro jest pozytywny i niebawem przyniesie dobre systemowe rezultaty. Przecież styl gry naszej reprezentacji już uległ zmianie na korzyść w stosunku do przeszłości. Gramy do przodu, dużo strzelamy, dobrze się to ogląda. Wystarczy posłuchać wypowiedzi kibiców opuszczających stadiony w Sewilli i Petersburgu. Oni naprawdę byli zadowoleni ze stylu gry tej drużyny. To już jest jakiś kapitał na przyszłość i nadzieja, że warto dalej pracować i szlifować umiejętności tej drużyny. A jest nad czym pracować, bo przecież Szwedzi nie mieli w swoim składzie gracza na miarę klasy Roberta Lewandowskiego, ale średnią umiejętności piłkarskich wszystkich członków drużyny bili nas na głowę. I właśnie o tę średnią chodzi. Gońmy Europę, bo jak widać po grze już nie Francuzów, Hiszpanów czy Włochów, ale Węgrów i Czechów, ten pociąg znowu nam odjeżdża. Marian Kmita