W fazie grupowej Euro 2020 były zaledwie dwa takie przypadki. Wyłącznie Belgowie w meczu z Danią (2-1) i Niemcy w rywalizacji z Portugalią (4-2) potrafili odwrócić losy spotkania. W pozostałych 34 pojedynkach drużyna, która pierwsza zdobywała bramkę, osiągała minimum remis. Polacy gonili wynik przez 49 minut ze Słowacją, 29 minut z Hiszpanią i 82 minuty ze Szwecją. W całym turnieju i ani razu nie wyszli na prowadzenie. Euro 2020. Jeden z najgorszych występów Polski W trzech meczach na Euro drużyna Sousy zawsze traciła gola jako pierwsza. Jej gra defensywna wołała o pomstę do nieba. Nie tylko wysoko ustawionej trójki obrońców, ale wszystkich piłkarzy. - To był ping-pong w polu karnym - powiedział Emil Forsberg o swoim pierwszym golu przeciw Polakom zdobytym w 82. sekundzie gry. Piłkarze Sousy grali ze Szwecją o przetrwanie w turnieju, musieli wygrać, tymczasem już na starcie popełnili serię kiksów defensywnych, po których skala trudności wzrosła dwukrotnie. Gole Roberta Lewandowskiego były tylko makijażem porażki. Mamy za sobą jeden z najgorszych startów drużyny narodowej na wielkim turnieju. Tylko zespół Leo Beenhakkera przywiózł z Euro 2008 jeden punkt. Zdobył jedną bramkę, stracił cztery. "Wyczyn" powtarza drużyna Sousy mająca w składzie najlepszego środkowego napastnika świata. Lewandowski zagrał na Euro lub mundialu czwarty raz. Nawet pięć lat temu we Francji, gdy Polacy dotarli do ćwierćfinału mistrzostw Europy nie dał drużynie tyle, co teraz. To sportowy dramat dla zawodnika, który potwierdzając status gwiazdy światowej piłki, wraca do domu z poczuciem klęski. Klęski, której w żaden sposób nie był w stanie zaradzić. Zespół Sousy rozegrał na Euro 2020 trzy dramatyczne mecze. Trudno odmówić mu serca do walki i ambicji. Emocje przeżywaliśmy do końca. Polacy odrobili dwa gole straty do takich mistrzów defensywy jak Szwedzi. W fazie grupowej nikt poza Lewandowskim nie pokonał Robina Olsena. - Nie bardzo rozumiem jak wygraliśmy ten mecz - żartował strzelec dwóch goli Forsberg. W końcówce spotkania najlepszy zespół w grupie stracił kontrolę nad wydarzeniami na boisku. Warunki dyktowali Polacy, było kilka okazji, by sięgnąć po zwycięstwo i cudowny awans. Cudowny, bo chyba żadna drużyna na Euro 2020 nie utrudniała sobie życia z większą konsekwencją. Wystarczy wspomnieć pierwszą bramkę straconą ze Słowacją. To był ciąg błędów infantylnych. Jóźwiak odpuszcza sobie asekurację, Bereszyńskiemu rywal zakłada "siatkę", rykoszet po nodze Glika, piłka trafia w słupek, potem w Szczęsnego i wpada do siatki. A gdy po przerwie Polacy wydobyli się jakoś z depresji, Krychowiak dostał czerwoną kartkę. Chwilę potem przy rzucie rożnym Polacy zapomnieli o stoperze Milanie Szkriniarze i nieszczęście gotowe. Cały mecz mieliśmy wrażenie, że Słowacy grają na luzie, a Polakom strach plącze nogi i myśli. Może za duża jest na nich presja? Wrażenia, emocje szybko przeminą. Jeśli polscy piłkarze chcieli rewanżu za nieudany mundial w Rosji, to im się nie udało. Wielki eksperyment Sousy przyniósł porażkę na Euro 2020. Portugalczyk podjął pracę z reprezentacją w styczniu. To był wynik frustracji wokół kadry Jerzego Brzęczka, która potrafiła wygrywać z Austrią, Macedonią Płn, lub Bośnią i Hercegowiną, ale nie miała śmiałości nawiązać walki z Holandią, Włochami, czy Portugalią. Na Euro 2020 przekonaliśmy się, że po kilku miesiącach rewolucyjnych zmian wprowadzanych przez Sousę dystans jaki dzieli reprezentację Polski od drużyn z topu tylko się powiększył. Euro 2020. Czego nie potrafi polski piłkarz? Jest jeden zespół w stawce 24 finalistów, który stracił sześć goli, a jednak zagra w 1/8 finału. Portugalczycy wbili rywalom siedem bramek i awansowali z trzeciego miejsca w grupie E, nazywanej "grupą śmierci". To jest wyjątek potwierdzający regułę: z tak fatalną grą w tyłach nie da się osiągać sukcesu na wielkim turnieju. Sousa podjął pracę w Polsce, by pomóc wyjątkowemu pokoleniu polskich piłkarzy osiągnąć sukces. Środek ciężkości gry miał się przesunąć do przodu, by wykorzystać klasę kapitana drużyny. Miał portugalski trener zrobić dobrze Lewandowskiemu, wygląda na to, że była to niedźwiedzia przysługa. Nie ma w piłce pomysłów, których wprowadzenie rozwiązywałoby problem każdej drużyny. To co posłużyło wielkim: Niemcom, Włochom, czy Anglikom - czyli gra wysokim pressingiem z przewagą ataku pozycyjnego, nie musi być dobre dla Polaków. Sousa szukał obrońców szybkich, zwrotnych, o dobrej technice i umiejętności wyprowadzania piłki. Na Euro 2020 była to trójka: Bartosz Bereszyński, Kamil Glik i Jan Bednarek. W Polsce wydają się najlepsi, ale czy wystarczająco dobrzy do ustawienia 30 m od bramki Wojciecha Szczęsnego? Mamy w Polsce kłopot z tak zwanymi wahadłowymi - czyli piłkarzami biegającymi na skrzydłach od pola karnego do pola karnego przy ustawieniu 3-5-2. Jóźwiak, czy Puchacz ofiarnie walczą, połykają kilometry przestrzeni, ale z celnym dośrodkowaniem piłki mają elementarny problem. W dodatku zawodzą przy asekuracji trójki środkowych obrońców. Pod kierunkiem Sousy Polacy rozegrali osiem spotkań. Stracili w nich 14 goli. W debiucie Portugalczyka Szczęsny sięgał do siatki trzy razy w Budapeszcie. Tłumaczyliśmy to sobie trudnymi początkami i koniecznymi kosztami wprowadzania wielkiego eksperymentu. Wczoraj w starciu ze Szwecją polski bramkarz także został pokonany trzykrotnie. Znów usłyszeliśmy od Sousy o błędach indywidualnych i braku koncentracji. A może po prostu trzeba spojrzeć prawdzie w oczy? Zdać sobie sprawę, czy polscy obrońcy nadają się do taktyki wybranej przez ich selekcjonera. Pobożne życzenia Sousy nie znajdują potwierdzenia w wynikach drużyny, a przecież to wyniki są sędzią najwyższym w piłce nożnej. Można uznać, że eksperyment portugalskiego szkoleniowca wciąż jest w fazie wdrażania. Może potrzeba więcej czasu? Tyle, że czasu w piłce nożnej nie ma. Lewandowski kończy w sierpniu 33 lata i jeśli Polska przegra kwalifikacje mundialu w Katarze, być może nie zagra już na wielkim turnieju. A wtedy drużyny narodowa będzie wyglądała jak sierota. Euro 2020. Atut bramkarza Wysoko ustawiona defensywa - czy to jest dobry pomysł dla Polaków? Rewolucja Sousy ma wysoką cenę. Ceną jest porażka na Euro 2020. Kiedy jedyny raz po 1989 roku polscy piłkarze odnosili sukces na wielkim turnieju, w obronie grali znakomicie. Na Euro 2016 kadra Adama Nawałki nie straciła gola w fazie grupowej. W całym turnieju Łukasz Fabiański wyciągał piłkę z siatki zaledwie dwa razy. To był klucz do sukcesu. Banalny, prosty, podany na tacy. Po zatrudnieniu Sousy polscy piłkarze zachowują się na boisku jakby byli w obcej skórze. Jakby mieli grać role Portugalczyków, Niemców, Hiszpanów, lub Włochów. Brzmi to nawet atrakcyjnie, ale efekty są kiepskie. Czy elegancki, przemawiający kwieciście selekcjoner potrafi dotrzeć do swoich piłkarzy? Czy oni rozumieją co mówi na odprawach w obcym języku? Czy tylko potakują, a na boisku robią co mogą? Nie. Nie jestem zwolennikiem zwalniania Sousy. Wyrzucanie trenera co kilka miesięcy nie rozwiąże problemów kadry. Ciągłe rewolucje szkodzą budowie. Jak bardzo futbol lubi stabilizację widzimy po Szwedach, których Janne Andersson prowadzi pięć lat. Byli w ćwierćfinale mundialu w Rosji i wydaje się, że na Euro 2020 są w stanie zrobić to samo. Jeśli w 1/8 finału poradzą sobie z Ukrainą. Ciągłe sztormy w polskim futbolu niczego pozytywnego nie przyniosą. Nie wyczarujemy piłkarzy skrojonych na miarę potrzeb gry pięknej, ofensywnej. Jeśli Sousa wyciąga wnioski z porażek, powinien przemyśleć dogłębnie swoje pomysły, żeby nie wyjść na dogmatyka. Przy okazji refleksja o polskich bramkarzach. Od lat powtarzamy, że na tej pozycji mamy kłopot bogactwa. Brzęczek rotował w bramce, Sousa przybył do Polski by ogłosić, że stawia na Wojciecha Szczęsnego. Bramkarz Juventusu miał jedną paradę na Euro 2020, która wpłynęła na losy meczu. W spotkaniu z Hiszpanią. Poza tym ani nie zawalał, ani nie ratował drużyny. Grał nerwowo jak cała defensywa. Coś, co miało być wielkim atutem Polaków, nie było nim. Nie potrafimy korzystać ze swoich zalet? Dokładnie tak jak na mundialu w Rosji. Jak to jest, że chętniej powielamy błędy niż się na nich uczymy? Dariusz Wołowski, Sankt Petersburg