Szwajcaria pokonała 10 006 kilometrów, Polska - 9 456 kilometrów, a Belgia - 9 157 kilometrów - te trzy drużyny, które pokonały największy dystans w fazie grupowej Euro 2020. W tym czasie wiele innych ekip jak Anglia i Włochy, a zatem dwaj finaliści, jak również Hiszpania i Dania, czyli dwaj półfinaliści turnieju. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że Duńczycy wyglądali na wyczerpanych podczas meczu z Anglią, to i tak w porównaniu z innymi ekipami latali relatywnie najmniej. Zapewne odbiła się na nich ta ćwierćfinałowa podróż do Baku.CZYTAJ TAKŻE: Mistrzostwa Europy po raz pierwszy odbyły się w AzjiMiędzy Londynem a Baku mamy w przybliżeniu 4600 km, zatem jeszcze dalej niż z Rzymu, skąd latały Szwajcaria i Walia. Szwajcarzy byli w takiej sytuacji jak Polska, to znaczy nie mogli zostać na miejscu. Wracali do Baku (Polska - d St. Petersburga), by zagrać tam ostatni mecz grupowy. Odległości, które pokonali zrobiły się bardzo duże, a UEFA jest krytykowana za zorganizowanie mistrzostw na całym kontynencie, z koniecznością dalekich podróży. Euro 2020. W Brazylii było jeszcze dalej Turniej Euro 2020 nie był jednak rekordowy pod tym względem. Rozegrany w 2014 roku mundial w Brazylii wymagał od wielu ekip pokonywania porównywalnych albo i większych odległości. Na przykład z Manaus do Recife mieliśmy wówczas około 4500 km, która pokonywała reprezentacja Stanów Zjednoczonych między meczami z Portugalią i Niemcami. Zespół Hondurasu leciał także ok. 4100 km z Kurytyby do Manaus, aby po pojedynku z Ekwadorem zmierzyć się w Amazonii z drużyną Szwajcarii. Szwajcarzy wówczas także nie mieli szczęścia, bo podróżowali między Brasilią, Salvador de Bahia a Manaus, czyli trzema odległymi miastami w Brazylii. Jeszcze większe odległości mieliśmy między miastami podczas mundialu w USA w 1994 roku, przy czym wówczas rozwiązano to jednak inaczej - drużyny znajdowały się w grupach w konkretnych miastach w różnych regionach Stanów Zjednoczonych i w czasie rozgrywek grupowych nie musiały daleko podróżować. Loty zaczęły się w rozgrywkach pucharowych, gdy chociażby zespół Argentyny na przegrany mecz z Rumunią leciał z Foxborough do Los Angeles. To przeszło 4800 km. Co nas czeka na mundialu 2026? Co ciekawe, do najbardziej rozrzuconych geograficznie turniejów w ogóle nie łapie się mundial w 2018 roku w największym kraju świata Rosji. Głównie dlatego, że organizowała ona mecze wyłącznie w części europejskiej. Z Kaliningradu do Kazania mieliśmy jedynie 2000 km. Prawdziwe rekordy może pobić mundial 2026 roku planowany w Ameryce Północnej i to w trzech krajach - Kanadzie, Stanach Zjednoczonych i Meksyku. Nie zatwierdzono jeszcze listy miast organizujących te mistrzostwa, ale Kanada proponuje chociażby Edmonton, a Amerykanie - Seattle czy Boston. Z Edmonton do Ciudad Mexico mamy 4900 km, z Seattle do meksykańskiej stolicy jest 4600 km, a z Bostonu do centralnego miasta Meksyku - 4500 km. Te mistrzostwa będą prawdziwym wyzwaniem dla kibiców, mediów i oczywiście drużyn.Zwłaszcza, że przemieszczanie będzie się wiązało znowu z pokonywaniem granic, jak w wypadku Euro 2020. Pytanie jednak, czy sprawę skomplikuje znów pandemia.