Jego zdaniem spotkanie w Poznaniu - z przyczyn niezależnych - nie spełniło warunków, aby nazwać je ostatnim sprawdzianem przed mistrzostwami Europy. "Kilku zawodników miało drobne urazy i z tego powodu zostali przez trenera pozostawiani w rezerwie. Mam tu na myśli: Jana Bednarka, Bartosza Bereszyńskiego i Mateusza Klicha. Wcześniej reprezentację opuścił Arek Milek. To są okoliczności, które trzeba brać pod uwagę" - podkreślił. Sam mecz ocenił jako taki, w którym przez większość czasu "goniliśmy" wynik. "Dwie bramki straciliśmy po stałych fragmentach i nad tym trzeba jeszcze popracować. Generalnie Islandia była zespołem trudnym do ogrania. Ustawili się na dwudziestym, trzydziestym metrze i bronili się dziesięcioma zawodnikami. Narzucili trudne warunki gry. Widać było, że praca wykonana przez naszych piłkarzy na zgrupowaniu jest odczuwalna. Nie byli jeszcze w optymalnej formie fizycznej, chociaż w końcówce podkręcili tempo i nadawali ton gry. Było więc trochę pozytywów, trochę negatywów i wciąż pozostało kilka znaków zapytania, jeśli chodzi o podstawowy skład" - ocenił. Srebrny medalista igrzysk olimpijskich w Barcelonie przyznał, że zachowuje optymizm przed poniedziałkowym spotkaniem ze Słowacją, którym biało-czerwoni rozpoczną rywalizację w mistrzostwach Europy. "Gdybyśmy już dobrze wyglądali we wtorek, to byłoby to trochę alarmujące. Ten najważniejszy mecz odbędzie się za pięć dni. Jest jeszcze czas, aby trochę odpuścić, nabrać "głodu piłki". Pamiętajmy, że graliśmy bez trzech, a licząc Macieja Rybusa, może i czterech zawodników, co do których trudno wyobrazić sobie, aby nie wystąpili przeciwko Słowakom" - stwierdził. Koźmiński podziela obawy kibiców i fachowców, że podczas meczów towarzyskich drużyna nie zagrała nawet jednej połowy w składzie zbliżonym do optymalnego. "Tak się to ułożyło, że trener nie miał możliwości wypróbowania potencjalnie najmocniejszej swojej +jedenastki+. Trudno, jest jak jest. Inni też mają problemy. Z drugiej strony mógł dokonać przeglądu zaplecza. Kilku zawodników dostało dzięki temu szansę zaprezentowania się" - zauważył. W trakcie meczu trochę kontrowersji i negatywnych ocen wzbudziło zachowanie Roberta Lewandowskiego, który na nieudane zagrania kolegów reagował dezaprobatą i machaniem rękami, co mogło ich demobilizować. "Absolutnie się z tym nie zgadzam. To jakaś paranoja. Robert jest zawodnikiem, który na boisku daje z siebie wszystko. On mobilizuje kolegów i zwraca im uwagę na pewne zagrania i decyzje, które podejmują. Mamy taką naturę, że musimy szukać dziury w całym. Czepiać się, że machnął dwa razy ręką. Gdyby tego nie zrobił, to byłyby opinie, że przeszedł obok gry, bo nie udzielał uwag kolegom. To są jakież żarty" - stwierdził. Grzegorz Wojtowicz