8 czerwca 2010 Polska i Hiszpania były na dwóch różnych biegunach futbolowej rzeczywistości. "La Furia Roja" dobijała się do szczytu rankingu FIFA - była druga, tuż za Brazylią, z kolei Polska zajmowała odległe, 58. miejsce. To jednak nie było wyznacznikiem ówczesnych polskich problemów. Lepszym porównaniem powinny być kwalifikacje do pierwszego w dziejach afrykańskiego mundialu - wspomnienia nad Wisłą ogromnie bolesnego. Polacy zakończyli te zmagania na przedostatnim miejscu w grupie, która nie była przesadnie wymagająca - przeskoczyły nas Słowacja, Słowenia, Czechy i Irlandia Północna. Tylko San Marino okazało się gorsze i koniec końców Polska pożegnała się z marzeniami o RPA, a Leo Beenhakker utracił swoją posadę. Tymczasem Hiszpanie przeszli przez swoją grupę jak burza - bezwzględnie i bezbłędnie. Wygrali wszystkie 10 meczów, stracili ledwie pięć bramek i do zbliżających się mistrzostw podchodzili w roli absolutnych faworytów - już nawet pomijając fakt, że byli wówczas mistrzami "Starego Kontynentu". "Lekcja życia" na boisku w Murcji Spotkanie z Polską miało być dla nich ostatnim, spokojnym sparingiem przed najważniejszym reprezentacyjnym turniejem i można powiedzieć, że "Biało-Czerwoni" spełnili te oczekiwania - podopieczni Vincente del Bosque zdecydowanie przycisnęli do muru piłkarzy Franciszka Smudy, który zaczynał wówczas budować reprezentację pod występ na Euro 2012. "To był mecz towarzyski, w czasie którego dostaliśmy lekcję życia. Wyszliśmy na rywali odważnie, dość ofensywnie, może właśnie dlatego, że to był mecz kontrolny - trener Smuda chciał w tamtym czasie posprawdzać różne ustawienia taktyczne" - wspomina starcie sprzed 11 lat Tomasz Kuszczak, który wówczas stał między słupkami polskiej bramki. "To spotkanie nie jest dla mnie zbyt przyjemnym wspomnieniem, bo to jedyny mecz w mojej karierze, w którym przeciwnik trafiał do mojej bramki aż sześć razy. Hiszpanie byli wówczas w fantastycznej formie, zresztą niedługo potem sięgnęli po mistrzostwo świata i z całą pewnością można zaryzykować stwierdzenie, że ich ówczesny zespół był jednym z najlepszych w historii tego kraju. To byli piłkarze, którzy już wówczas grali w najlepszych klubach, czy to w Barcelonie, czy w Madrycie" - dodał Kuszczak, który w 2010 roku był z kolei zawodnikiem Manchesteru United. Z ówczesnego składu wyjściowego Polaków pozostało już tylko dwóch zawodników, zresztą równolatków - w obronie zaczynał Kamil Glik, podstawowym napastnikiem był Robert Lewandowski. O "Lewym" wielki świat miał dopiero usłyszeć, ale jego partnera w ataku z tamtego dnia dziś już tak często się nie wspomina. Dawid Nowak wtedy, w 2010 roku, miał za sobą całkiem udany sezon w GKS-ie Bełchatów, w którym strzelił dziewięć bramek. Potem zaliczył jeszcze krótsze epizody w Cracovii i Termalice, a ostatnio na boisku widziany był w krakowskiej Garbarni dwa lata temu. Strefa Euro - zaprasza Paulina Czarnota-Bojarska i goście - Oglądaj! Na początku samobój... a potem jeszcze pięć goli Spotkanie rozpoczęło się tym, czym zakończyły się dla Polski eliminacje do mistrzostw - golem samobójczym, z tym że nieszczęśliwym strzelcem nie był już Seweryn Garncarczyk, a Grzegorz Wojtkowiak, wówczas zawodnik poznańskiego "Kolejorza". Kompletnie niepilnowany na lewym skrzydle Andres Iniesta, w reprezentacji grający z szóstką na plecach, zamiast "barcelońskiej" ósemki, popisał się długim podaniem w pole karne w kierunku Davida Villi, jednak bramka ostatecznie została dopisana do konta polskiego obrońcy. Była 12. minuta i z każdą chwilą "Biało-Czerwonym" było na boisku coraz trudniej dotrzymać kroku rywalowi. Zaledwie chwilę potem ten sam Andres Iniesta znalazł się z piłką w okolicy 18. metra. Przed nim samym wyrosła dwójka polskich zawodników, ale bardziej precyzyjne byłoby stwierdzenie, że zaangażował uwagę wszystkich Polaków, którzy wówczas bronili się w okolicy pola karnego. Iniesta z lekkością przerzucił więc piłkę nad rywalami, ta wylądowała bezpiecznie u Xaviego, który odegrał do Davida Silvy. Nie minął kwadrans i było 2-0. Taki wynik utrzymywał się do przerwy, ale w drugiej części spotkania Hiszpania potroiła jeszcze rezultaty bramkowy. Żaden strzelec się nie powtórzył - Xabi Alonso, Cesc Fabregas, Fernando Torres i Pedro trafiali kolejno do siatki Tomasza Kuszczaka, wykorzystując spore luki w defensywie Polaków. "La Furia Roja", zgrana ekipa, w której nie brakowało genialnych jednostek, zawojowała chwilę później świat, choć mundial zaczęła od porażki ze Szwajcarią, a w fazie pucharowej MŚ już tylu goli nie strzelała - każdy mecz kończył się wynikiem 1-0 dla piłkarzy Vincente del Bosque. Najważniejszy jednak był fakt, że Hiszpanie byli w samym środku swojego najlepszego okresu w dziejach, zapoczątkowanego Euro 2008 i zakończonego Euro 2012. Dzisiejsza Hiszpania to już inna drużyna "Nie porównywałbym tego spotkania z meczem, który czeka nas teraz na Euro. Gramy o punkty, to ‘mecz o wszystko’. Ponad dekadę temu w Murcji można było ryzykować niestandardowym ustawieniem czy nietypowymi, ofensywnymi rozwiązaniami. Teraz to wszystko będzie zdecydowanie bardziej wyważone" - mówi o najbliższym meczu z Hiszpanami Tomasz Kuszczak. Dziś zespół dawnych mistrzów świata i Europy znajduje się już w zupełnie innym miejscu. Hiszpanie, choć przy okazji każdej większej imprezy piłkarskiej zawsze lądują w gronie faworytów do zwycięstwa, nie są już dziś pierwszą drużyną, która przychodzi na myśl przy okazji rozważań o pucharach i złotych medalach. O ile łatwiej wskazać w roli kandydatów do europejskiego tytułu piłkarzy francuskich, którzy trzy lata temu podnieśli Puchar Świata i są piekielnie mocni niezależnie od tego, czy na boisku melduje się pierwszy, drugi, czy nawet trzeci "garnitur" podopiecznych Deschampsa? O ile łatwiej jest wskazać Włochów, którzy pod wodzą Roberto Manciniego zamienili się w maszynki do wygrywania kolejnych meczów, grając na zero z tyłu? Także Portugalia Santosa, wciąż urzędujący kontynentalni czempioni, zdają się być pewniejsi swoich racji. Z Portugalczykami Hiszpanie w trakcie przygotowań do Euro 2020 zremisowali bezbramkowo. Niedługo potem wygrali w kolejnym meczu towarzyskim z Litwą 4-0, ale to spotkanie, rozegrane młodzieżowcami, nie mogło być miarodajne przy ocenie sił kadry z Półwyspu Iberyjskiego. Pierwszy mecz na Euro - z, co by nie mówić, niżej notowaną Szwecją - to kolejny remis 0-0, nie pokazujący, że kadra Hiszpanii w turniej weszła z rozpędem i rozmachem. Relacja audio z każdego meczu Euro tylko u nas - Słuchaj na żywo! Starcie z "papierowymi mocarzami" W Polsce nie ma jednak na pewno ani jednego sympatyka piłki nożnej, który by nie uznawał Hiszpanii za faworyta grupy E, a tym bardziej lekceważył tę reprezentację przed meczem z "Biało-Czerwonymi". Zwłaszcza po tym, jak Polacy ulegli grupowemu "Kopciuszkowi", Słowacji. Być może dużo lepiej by było, gdyby Polska rozpoczynała Euro 2020 właśnie od meczu z Hiszpanią - niezależnie od osiągniętego rezultatu, gracze mieliby wtedy z tyłu głowy myśl, że najgroźniej wyglądająca przeszkoda i tak za nimi. Tymczasem po tym, jak ulegli na wstępie rywalowi, który na papierze wydawał się najsłabszy, podchodzą do kolejnego meczu - o wszystko - z wielkim brzemieniem i świadomością, że tym razem na boisku stają przed nimi mocarze. Patrząc na rozwój sytuacji na większości turniejów Polaków w XXI wieku, brak zwycięstwa w pierwszym starciu grupowym oznaczał albo absolutną niepewność w kolejnej odsłonie rywalizacji, albo wręcz mentalne załamanie. Każda z tych reprezentacji była jednak inna. Należy mieć więc nadzieję, że jedenastka Paulo Sousy między Sankt Petersburgiem a Sewillą przejdzie tę przemianę, której nie przeszła grupa Adama Nawałki między Moskwą a Kazaniem, po blamażu z Senegalem, a przed kolejną porażką, tym razem z Kolumbią. Euro 2020. Sousa, Enrique i odważne decyzje Paulo Sousa - co może zabrzmieć bez kontekstu dość dziwacznie - przeszedł przed Euro pod pewnymi względami tę samą drogę, co Luis Enrique. Obaj panowie nie bali się zabrać na ME piłkarzy, którzy wcześniej nie mieli wielkiego doświadczenia w narodowych barwach - Sousa wziął m.in. Puchacza, Piątkowskiego czy naprawdę młodziutkiego Kozłowskiego. Enrique też zabrał kadrowych "świeżaków", choć trzeba przyznać, że niektórzy z nich są zdecydowanie zaawansowani wiekowo, jak na piłkarzy - palcem można wskazać tu Pablo Sarabię i Aymerica Laporte’a. Trzeba jednak przyznać, że w składzie pojawił się też 18-letni Pedri, który przebojem wdarł się do seniorskiej drużyny FC Barcelony. Trzecim bramkarzem pozostaje Robert Sanchez z Brighton, a - co ciekawe - pierwszym golkiperem jest Unai Simon, który zepchnął na pozycję numer 2. Davida De Geę, grającego w ostatnim sezonie nieregularnie i nie zawsze równo. I Sousa, i Enrique włożyli także kij w mrowisko i nie zabrali zawodników, którzy jeszcze do niedawna byli reprezentacyjnymi pewniakami. W przypadku Portugalczyka mowa oczywiście o Kamilu Grosickim, który obecny był na ME zarówno w 2012, jak i 2016 roku. W ostatnim sezonie jednak niemal nie wychodził na boisko w barwach swojego klubu, West Bromwich Albion. O wyborze Enrique mówił z kolei cały świat - na Euro nie pojechał bowiem Sergio Ramos, od lat postrzegany jako jeden z czołowych obrońców świata. Także i w tym przypadku liczyła się jednak regularność występów - a Ramos w ostatnim sezonie często zmagał się z kontuzjami. Za samo nazwisko - tak ważne dla świata piłki - na mistrzostwa pojechać nie mógł, a wolny czerwiec "wykorzystał" na pożegnanie z Realem Madryt - po 16 latach drogi piłkarza i "Los Blancos" ostatecznie się rozeszły. Teraz obie reprezentacje stają naprzeciw siebie, jednak z nieco odmiennymi celami. Hiszpanie chcą zdobyć trzy punkty i podejść do ostatniego meczu w grupie - ze Słowacją - z dużo spokojniejszymi o awans głowami. Dla Polaków to kolejny turniejowy mecz z cyklu "być albo nie być". Niestety, po skromnym, jednobramkowym zwycięstwie Szwedów nad Słowakami sytuacja Polaków jeszcze bardziej się skomplikowała - porażka oznacza definitywne pożegnanie z Euro 2020. Hiszpania - Polska. Poświęcić jakość "Hiszpania to zawsze silny przeciwnik. Ich styl grania jest w ogólnym zarysie niezmienny - możemy się spodziewać po ich stronie procentowo wysokiego posiadania piłki i wymiany wielu podań. Są do tego świetnymi technikami" - uważa Tomasz Kuszczak, który w narodowych barwach wystąpił 11 razy. Według byłego bramkarza, Polacy powinni zagrać ze swoimi rywalami z zachowaniem dużej ostrożności, bo właśnie to może zaowocować - nawet kosztem przyjemnej dla oka gry. "Czytałem ostatnio wypowiedź Wojtka Szczęsnego, który stwierdził, że choć jakość w futbolu jest ważna, to na turniejach liczy się przede wszystkim wynik. Zgadzam się z tym - co nam przyjdzie po pięknej, finezyjnej grze, jeśli będziemy przegrywać mecze na Euro? Gra polskiej kadry w spotkaniu z Hiszpanami może być ‘brzydka’ z punktu widzenia obserwatora, ale najważniejsze, by przynosiła efekty" - stwierdził Kuszczak. Powtórzyć za Szwedami Zdaniem byłego piłkarza, pod pewnymi względami Polacy mogliby powtórzyć to, co z Hiszpanami zaprezentowali Szwedzi. "Szwedzi na Hiszpanów wyszli, można by rzec, ‘bojaźliwie’, ale być może w takiej zachowawczości jest metoda. Polacy muszą podejść do spotkania przede wszystkim z odpowiednim nastawieniem, kluczowe będą też przemyślane rozwiązania taktyczne trenera Sousy" - mówił. "Grając ostrożnie i według przemyślanej taktyki możemy w końcu - tak jak Szwedzi - doczekać się swoich okazji. Ważne, żebyśmy mieli swoje szanse na zwycięstwo do końca meczu - a o to będzie trudno, jeśli np. już po 20 minutach będzie 2-0 dla Hiszpanów" - skwitował. Jedno jest pewne - tym razem na sewilskim Estadio La Cartuja nie może się skończyć na 2-0, 6-0, ani na żadnej innej porażce. Nie można powtórzyć 2010 i przegrać - bo wówczas "Biało-Czerwoni" na pewno powtórzą za to 2008 oraz 2012 rok i skończą swój udział w mistrzostwach Europy. Paweł Czechowski