Wjazd do Wielkiej Brytanii to dziś nie lada przedsięwzięcie. Nawet dla akredytowanych przez UEFA dziennikarzy. Jeszcze na lotnisku (w naszym przypadku było to Stansted) należało okazać straży granicznej obowiązkowe badanie PCR na obecność koronawirusa, specjalną kartę lokalizacyjną, a także przedstawić dowód zakupu testu, który trzeba wykonać drugiego dnia po przybyciu. Po negocjacjach oficjeli z UEFA z Brytyjczykami, reporterzy mogą przynajmniej liczyć na ominięcie kwarantanny, która tu obowiązuje. Inni jednak nie mieli takiego szczęścia. Znacznie mniej łaskawie zostali potraktowani kibice hiszpańscy, włoscy czy duńscy. Oni do Londynu się nie wybiorą - tak w poniedziałek zdecydowali politycy. Oczywiście o bilety wciąż mogą starać się mieszkający w Wielkiej Brytanii emigranci z krajów będących półfinalistami, ale ich liczba na stadionie i tak zostanie ograniczona przez panujące na Wyspach obostrzenia. Najpierw kufle, później plastikowe kubki Brytyjskie przepisy od dawna są bezwzględne. Po przylocie należy odbyć dziesięciodniową kwarantannę, a następnie przedstawić kolejne dwa negatywne wyniki testów z drugiego i ósmego dnia izolacji. Już to wykluczało obecność na trybunach sympatyków piłki, którzy planowali przylot do Londynu z Madrytu czy Rzymu. W teorii mogliby obejrzeć mecz, gdyby przybyli do Anglii blisko dwa tygodnie przed półfinałami. Ale do tego potrzebowaliby długiego urlopu i... umiejętności przewidywania przyszłości. Decyzja UEFA wywołała więc wściekłość kibiców w całej Europie, a nawet w Anglii (choć mieszkańcy Wysp i Irlandii mogą kupić bilety). W pubie Blue Check, położonym przy Empire Way, niedaleko stadionu, spotkaliśmy trzech miejscowych, którzy od wtorkowego poranku dyskutowali przy pincie piwa o nadchodzących meczach. Rano piwo i inne napoje podawane były jeszcze w szklanych kuflach czy szklankach, od popołudnia - już tylko w plastikowych. Tak zdecydowały już kilka lat temu władze Londynu. - Nie podoba nam się ta decyzja, bo kibice powinni być z piłkarzami do samego końca turnieju. Powinni cieszyć się tym, że ich reprezentacje zaszły tak daleko. A zamiast tego muszą oglądać mecz w telewizji. Ja na ich miejscu byłbym wściekły. To fu***ng unfair - powiedział Peter, na co dzień kibic Arsenalu. Jednocześnie był święcie przekonany, że problemy innych pomogą Anglii. I że ze wsparciem magicznego Wembley Anglicy muszą wygrać te mistrzostwa. Puskás Aréna jako pistolet UEFA Na trybunach legendarnego stadionu w każdym z trzech ostatnich meczów mistrzostw zasiądzie po 60 tys. kibiców (łączna pojemność obiektu to 90 tys. miejsc). Tyle wynegocjowała UEFA, która w pewnym momencie - walcząc o złagodzenie obostrzeń i zdjęcie kwarantanny dla 2500 VIP-ów - miała zaszantażować premiera Borisa Johnsona, jako pistolet wykorzystując stadion w Budapeszcie. Węgrzy zgodzili się na całkowite otwarcie Puskás Arény i - według doniesień "The Times" - UEFA rozważała przeniesienie finału na południe Europy. Sygnał o gotowości do zorganizowania finałowego meczu wysyłał również premier Italii Mario Draghi. Jak się okazało, Brytyjczycy szybko się złamali. - To wspaniała wiadomość, że tak wielu kibiców będzie mogło obejrzeć mecze Euro! Ostatnie miesiące nauczyły nas jak bardzo integralną częścią tej gry są kibice. Jestem więc wdzięczny premierowi i rządowi Wielkiej Brytanii za ich ciężką pracę w sfinalizowaniu tych ustaleń - przekonywał prezydent UEFA Aleksander Čeferin. Przez chwilę wydawało się więc, że decydująca faza turnieju zostanie rozegrana w dość normalnej - jak na trwającą pandemię koronawirusa - atmosferze (jednocześnie na Wembley będą panować reżim sanitarny: wejść na trybuny mogą albo kibice posiadający negatywny wynik testu PCR, albo ci zaszczepieni dwiema dawkami szczepionki, przynajmniej 14 dni przed meczem). Nic z tego... Nastroje popsuła decyzja sprzed kilku dni, która faworyzuje Anglików... Wembley gotowe. Czas na święto futbolu Niezależnie od polityki, Wembley czeka na półfinalistów z otwartymi ramionami. Wokół stadionu rozwieszono dziesiątki kolorowych flag z logotypami Euro, bardzo dobrze oznaczony jest także dojazd w okolice Wembley Park. Wokół świątyni futbolu od rana widać było kilkuosobowe grupy kibiców reprezentacji Hiszpanii czy Włoch - wszyscy na co dzień studiują lub pracują w Anglii. Nie przeszkadzała im nawet kapryśna pogoda, która co godzinę przeplatała lodowaty deszcz z promieniami słońca. To właśnie ci kibice mają dziś udowodnić światu, że piłka nożna nie zna żadnych granic. Nawet, jeśli formalnie te granice są zamknięte. Z Londynu Sebastian Staszewski, Interia Zobacz nasz codzienny program o Euro - Sprawdź! Nie możesz oglądać meczu? - Posłuchaj na żywo naszej relacji!