Jeśli chodzi o karierę Pickforda, wszystko potoczyło się błyskawicznie. Dobre występy w Sunderlandzie, powołanie do reprezentacji i transfer do mającego rosnące aspiracje Evertonu. Potem bardzo dobra gra na mistrzostwach świata w 2018 roku, uwieńczona zresztą półfinałem turnieju. Był młody i niezawodny. Interweniował pewnie, bez zbędnej tremy, a w dodatku kilka razy uratował zespół w trudnych sytuacjach. To wystarczyło, żeby cały kraj go pokochał. Dał bowiem Anglikom to, za czym tęsknili od dawna - nadzieję na stabilizację w bramce na lata. Wielki kryzys wielkiej nadziei Szybko jednak przyszła weryfikacja, a z Pickfordem stało się to samo, co z każdym angielskim golkiperem ostatnich dekad. Grał coraz gorzej i gorzej, zaliczając niewytłumaczalny zjazd formy. Wiele mówiło się o wizytach w klubach i bójkach, w których miał brać udział bramkarz. W końcu Anglikowi przestał ufać nawet Carlo Ancelotti, który zakomunikował włodarzom klubu konieczność ściągnięcia lepszego golkipera. Ba, sami kibice zaczęli się domagać, żeby miejsce Pickforda w bramce zajął przeciętny Robin Olsen. To w końcu trochę otrzeźwiło Anglika, który ostatecznie wygrał rywalizację w bramce i bronił już do końca sezonu bez większych wpadek. W odróżnieniu od chociażby Joe Harta, Pickford nie zdążył co prawda sięgnąć dna i całkowicie rozmienić się na drobne. Wciąż wydawało się jednak, że jego dni w Evertonie są policzone, a gra w reprezentacji pozostanie tylko mglistym wspomnieniem. Deus Ex Machina i... Pickford w bramce Miejsca między słupkami angielskiej drużyny Pickford pewnie nawet by nie powąchał, gdyby nie kontuzja jego następcy, Nicka Pope’a. Co więcej, uraz wyeliminował z wyjazdu także drugiego najpoważniejszego kandydata do obsady angielskiej bramki, Deana Hendersona, i lista zdrowych angielskich golkiperów nagle zrobiła się bardzo krótka. Gdyby nie to, Pickford nie mógł mieć nawet pewności, że znajdzie się wśród trójki powołanych, bo ostatnim czasie zupełnie stracił miejsce w kadrze. Zrządzeniem losu z powrotem się jednak w niej znalazł. To wciąż nie oznaczało jednak, że Pickford na tym turnieju zagra. Jeszcze przed startem mistrzostw wydawało się, że wyżej stoją akcje Sama Johnstone’a z West Bromwich, a i młody Aaron Ramsdale miał ochotę powalczyć o rolę pierwszego golkipera. Zarówno Johnstone, jak i Pickford dostali po 90 minut w meczach towarzyskich przed startem turnieju, ale ostatecznie trener Southgate postanowił powierzyć bluzę z numerem 1 bądź co bądź ogranemu w kadrze Pickfordowi. I pewnie teraz tego nie żałuje. Triumfalny powrót Można zaryzykować tezę, że występ angielskiego bramkarza na Euro zaskoczył nawet jego samego. Nic nie wskazywało na odrodzenie Pickforda na taką skalę, a jednak bramkarz Evertonu grał na Euro tak, jak trzy lata temu na Mundialu - pewnie, bezbłędnie i tak, że obrońcy zawsze mogli mu zaufać. Długo niewiele mówiło się o angielskiej defensywie, ale ta przez cały turniej stanowiła ogromny atut Anglików. Duża w tym rola właśnie Pickforda, który zupełnie zapomniał o niedawnych niepowodzeniach i świetnie radził sobie z zarządzaniem blokiem obronnym. Dość powiedzieć, że angielska defensywa aż do półfinału nie straciła choćby bramki, a w decydujących meczach Pickford dał się pokonać zaledwie dwa razy. Anglik na pewno nie jest bramkarzem z absolutnego topu i można wypomnieć mu drobne błędy popełnione podczas turnieju, ale na Euro 2020 był ostoją swojej reprezentacji. Kilkukrotnie ratował też kolegów z kadry przed utratą bramki, przypominając o dobrych, starych czasach. Ba, niemalże wybronił im finał, kiedy zaliczył fantastyczną paradę przy strzale Marco Verattiego, a następnie w świetnym stylu obronił dwa karne strzelane przez Włochów, w tym "11" wykonywaną przez Jorginho, absolutnego mistrza w tym elemencie. Potem zdecydowanie zbyt często mylili się jego koledzy, ale nie zmienia to faktu, że ten turniej to odrodzenie Pickforda oraz promyczek nadziei na lepsze czasy. Nie tylko dla samego bramkarza, ale także dla wszystkich angielskich kibiców. Rafał Fiodorow