Narasta stan napięcia przed meczem otwarcia Polaków w finałach Euro 2020. Na inaugurację zmagań grupowych 14 czerwca zmierzymy się w Sankt Petersburgu ze Słowacją. Wtorkowy remis z Islandczykami 2-2, uratowany po słabej grze w końcówce spotkania, nie pozwala wyczekiwać na "godzinę zero" ze spokojem. Łukasz Żurek, Interia: Z jakimi emocjami odlicza pan dni do poniedziałku? Po meczu z Islandią wśród polskich kibiców dominuje raczej niepokój. Grzegorz Lato: - Ja coś panu powiem, nie ma się czym pochwalić. Trzeba sobie jasno powiedzieć - jak będziemy tak grać jak we wtorek, to na mistrzostwach Europy nie mamy żadnych szans. Słowacja w ostatnim sprawdzianie zremisowała z Austrią, która ma swoją markę. A u nas utarło się takie przekonanie, że my ze Słowakami spokojnie wygrywamy, a dopiero później walczymy o wyjście z grupy z Hiszpanią i ze Szwecją. Taki scenariusz musiał mieć przed oczami prezes Zbigniew Boniek, pisząc we wtorek wieczorem, że "widzi wiele pozytywów". Pan jakieś dostrzega, jeśli chodzi o grę "Biało-Czerwonych"? - Jeśli chodzi o pozytywy, to niech pan do mnie przekręci w poniedziałek. Koniecznie po meczu. Przecież ja nie będę teraz kitował, że są pozytywy. Wszyscy widzieli, jak to wyglądało. Czytałem w internecie komentarze kibiców. Niektórzy radzą, żeby kadrowicze bukowali już sobie wczasy na Bahamach albo na Hawajach. Zagraliśmy bardzo słabo i cudem żeśmy to w końcówce uratowali. Krótko po meczu usłyszeliśmy od szefa kadry, że ten zespół ma serce i duszę. To wystarczy, żeby na turnieju rozegrać więcej niż trzy spotkania? - Jestem na dobre i na złe z reprezentacją, bo ja w niej wyrosłem. Można powiedzieć, że to moja rodzina. Dlatego trzymam za chłopaków kciuki. Ale to, co widzieliśmy w meczu z Islandią, optymizmem nie napawa. Mamy najlepszego zawodnika na świecie, obok niego mamy Piotra Zielińskiego, za którego chcą 70 mln euro, mamy innych piłkarzy z markowych klubów, ale nie mamy reprezentacji. Momentami można było odnieść wrażenie, że Paulo Sousa dopiero teraz zaczyna rozumieć, jak trudnego zadania się podjął. - Jest kwestia tego typu, że taktykę i założenia meczowe można sobie ustawić dowolnie. Na tych tabletach bardzo ładnie to wygląda. Tylko czy są zawodnicy, którzy umieją to zrealizować? To kluczowe pytanie. Piłka to nie jest sport indywidualny, w którym każdy odpowiada za siebie. To gra zespołowa. Tutaj nikt nie może powiedzieć, że jak jeden się pomyli to sam sobie jest winny. Martwią nas kontuzje czołowych graczy. Jak wytłumaczyć decyzję o niepowoływaniu nikogo w miejsce Arkadiusza Milika? Nie brakuje głosów, że za ten grzech zaniechania przyjdzie słono zapłacić. - Też wolałbym, żeby selekcjoner powołał któregoś z młodych piłkarzy, żeby taki zawodnik mógł oswoić się z klimatem wielkiej imprezy. Dzwonili do mnie co niektórzy, żebym powiedział coś o Kamilu Grosickim, bo zasłużony. Lubię go, ale jak jest w formie i regularnie gra w piłkę. Za moich czasów byłoby nie do pomyślenia, żeby piłkarz, który nie gra i którego nikt nie widzi przez pół roku, został powołany do kadry - choćby nawet na listę rezerwowych. Selekcjonerowi jak na razie nie możemy odmówić nosa do roszad. Pokazał, że potrafi szybko i skutecznie reagować w trakcie meczu. Pytanie, jak ustawić wyjściową jedenastkę przeciwko Słowakom, żeby po godzinie nie trzeba było gasić pożaru - jak choćby w Budapeszcie... - Nie wiemy dzisiaj, jakiej jedenastki powinniśmy się spodziewać w poniedziałek. Kto będzie grał, kto nie będzie, w jakim ustawieniu i dlaczego - możemy sobie powróżyć z chmurki. Dziwię się trenerowi. Nie można bawić się w eksperymenty w dwóch ostatnich meczach przed startem w turnieju. Uważam, że powinniśmy zagrać najsilniejszym składem, choćby te 60 minut - żeby chłopaki dobrze się ze sobą na boisku poczuli. A my wychodzimy z założenia, że na turnieju jakoś to będzie. Nie, nie będzie. Żeby wygrać z taką Słowacją, trzeba będzie zostawić na boisku całe zdrowie. Wybiegać, wywalczyć, wyszarpać. Nie ma innej drogi. Rozmawiał Łukasz Żurek Euro 2020 - zobacz terminarz fazy grupowej