Klątwa Southgate'a, rzutów karnych i Wembley wciąż żywa. Selekcjoner reprezentacji Anglii już zawsze będzie tym, który zabija nadzieje "Synów Albionu" w serii "jedenastek". Był czerwiec 1996 roku, kiedy Anglicy ostrzyli sobie zęby na pierwszy w historii tytuł mistrza Europy. Okazja wydawała się ku temu idealna - po 30 latach wielki turniej ponownie rozgrywany był na angielskiej ziemi, a reprezentacja "Trzech Lwów" chciała ponownie zakończyć go zwycięstwem. Symbolicznie - w okrągłą rocznicę jedynego angielskiego triumfu w mistrzostwach świata. I ponownie na legendarnym Wembley. Forma drużyny rozbudziła apetyty kibiców, gdy Anglicy pewnie zajęli pierwsze miejsce w grupie, gromiąc po drodze silną Holandię 4-1. Mająca na czele rewelacyjnych Alana Shearera i Paula Gascoigne’a drużyna wydawała się mocnym kandydatem do złotego medalu. Zresztą - ciekawostka - mówimy o turnieju na którym dla Włochów strzelał Enrico Chiesa, ojciec Federico - jednego z bohaterów tegorocznego finału. A niewiele zabrakło, by na turniej, wciąż w roli aktywnego piłkarza, pojechał Roberto Mancini, obecny włoski selekcjoner. W ćwierćfinale Euro 1996 Anglicy po karnych wyeliminowali Hiszpanów, by w starciu o finał - na oczach 70-tysięcznej publiczności na Wembley - zmierzyć się z Niemcami. Tutaj o wyniku także decydowały rzuty karne. Anglicy wykonywali je bezbłędnie - Alan Shearer, David Platt, Stuart Perce, Paul Gascoigne, wreszcie Teddy Sheringham - wszyscy trafiali do bramki rywala. Ale Niemcy na każdego gola także odpowiadali wykorzystanym rzutem karnym. W szóstej serii "jedenastek" do piłki podszedł niespełna 26-letni wówczas Gareth Southgate. Wziął rozbieg i uderzył tak, jakby chciał jak najszybciej mieć już to wszystko za sobą. Nerwowo, zbyt lekko, nie patrząc na bramkarza, niemal w sam środek bramki. Andreas Koepke obronił kiepskie uderzenie, a Andreas Moeller kolejnym strzałem wprowadził Niemców do finału. A na końcu wygrywają Niemcy Gary Lineker mógł tylko przeklnąć pod nosem, powtarzając swoje słowa sprzed sześciu wcześniejszych lat: "Piłka nożna to gra, w której 22 facetów biega za piłką, a na końcu wygrywają Niemcy". Tak jak w półfinale mundialu w 1990 roku, tak teraz w półfinale Euro - Niemcy po rzutach karnych wyeliminowały Anglię. A po złoto sięgnęły dzięki fantastycznej zmianie Oliviera Bierhoffa i jego dwóm bramkom w finale z Czechami. A Southgate? W oczach rozszalałych angielskich fanów natychmiast urósł do rangi wroga numer jeden. Łatwo było zresztą zrobić z niego kozła ofiarnego - prywatnie spokojny, cichy i kulturalny chłopak nagle stał się symbolem narodowej klęski. Wydawało się, że nigdy nie zerwie z łatką człowieka, który zaprzepaścił szanse Anglików i utopił nadzieje całego narodu. Narodu, który dumnie sam siebie nazywa "Ojczyzną futbolu". Miał szczęście, że jego klęska nie trafiła jeszcze na erę memów i Twittera, który w jednej chwili potrafi sprowadzić piłkarskiego herosa do roli pośmiewiska. Ale klimat w Anglii jest cięższy, niż gdziekolwiek indziej. Spragniona sukcesu angielska publika - wywodząca się zazwyczaj z klasy robotniczej oraz bulwarowa brytyjska prasa długo nie dawały Southgate’owi spokoju. A przecież ten był dopiero na początku swojej kariery piłkarskiej. W Premier League grał jeszcze aż do 2006 roku - najpierw dla Aston Villi, a później Middlesbrough. Z Anglią pojechał jeszcze na trzy wielkie turnieje. Jednak - może dla pewności - nie dawano mu już wykonywać "jedenastek". To nie pomogło. Dwa lata później, w 1/8 finału mundialu, Anglicy znów odpadli po rzutach karnych. Tym razem z Argentyną - pechowcem okazał się David Batty, ale jego niewykorzystany rzut karny nigdy nie zyskał takiego rozgłosu. Przykryła go złość Anglików na Davida Beckhama, który wcześniej z czerwoną kartką wyleciał z boiska. Selekcjoner znikąd Życiem po życiu miała być dla Southgate’a kariera trenerska. Zaczął ją właściwie z marszu - prosto z boiska trafił na ławkę trenerską Middlesbrough, prowadząc go przez trzy sezony. Z marnym skutkiem. W trzecim roku spadł z Premier League i został zwolniony. Kto by się spodziewał, że to jego ostatni klubowy przystanek przed objęciem posady selekcjonera reprezentacji Anglii? Pochodzący z Watford szkoleniowiec uciekł w objęcia angielskiej federacji, współpracując z kilkoma grupami młodzieżowymi. W końcu został selekcjonerem angielskiej młodzieżówki, a gdy Roy Hodgson doznał kompromitującej porażki z Islandią na Euro 2016, FA powierzyła mu obowiązki selekcjonera dorosłej kadry. Najpierw tymczasowo, później na stałe. Southgate potrzebował ponad 20 lat, by zacząć zmieniać swój wizerunek w oczach opinii publicznej. Zawodząca dotychczas na wielkich turniejach Anglia na mistrzostwach świata w Rosji otarła się o finał. W półfinale z Chorwacją pachniało już zresztą karnymi, ale 11 minut przed końcem dogrywki marzenia Anglików o finale zabił Mario Mandżukić. Nagle - co jest tak charakterystyczne dla, zwłaszcza brytyjskich, rozhisteryzowanych piłkarskich fanów - klimat wokół Southgate zmienił się o 180 stopni. Na karnego sprzed ponad dwóch dekad zaczęto patrzeć ze współczuciem, a na selekcjonera - jak na osobę, która wreszcie poprowadzi Anglię do zdobycia trofeum. Doczekał się też piosenki na swoją cześć - "Southgate you’re the one" okazało się jednak hitem nagranym i śpiewanym odrobinę przedwcześnie. Southgate, Wembley, rzuty karne... W 2021 roku 50-letni szkoleniowiec miał wszystko, by sięgnąć po upragniony puchar Henriego Delaunaya. Po tym, jak w 1/8 finału pokonał Niemców, otrzymał autostradę aż do finału - wygrane z Ukrainą i Danią były dla Anglii obowiązkowe. W dodatku jego zespół wszystkie spotkanie rozgrywał na ukochanym przez Anglików Wembley ze wsparciem własnej, fanatycznej publiczności. "Synowie Albionu" swoje Euro rozgrywali w domu, w samym sercu futbolu, z hasłem "It’s coming home" nieschodzącym z ust nawet na moment. Od triumfu znów dzieliły ich tylko rzuty karne. Gdy swojej próby nie wykorzystał Włoch Andrea Belotti, futbol był tak blisko, by po 55 latach powrócić do swojej ojczyzny. Southgate’a zawiedli jednak ci, na których postawił w decydującym momencie. Marcus Rashford i Jadon Sancho pojawili się na boisku tylko po to, by uderzyć z jedenastu metrów, Bukayo Saka - wszedł na plac gry kilka chwil wcześniej. Gdy ci kolejno marnowali "jedenastki", kibice zaczęli zastanawiać się, czy to Southgate polecił, by decydujące rzuty karne wykonywali kolejno 23-latek, 21-latek i 19-latek. Jedni z najmniej doświadczonych piłkarzy w zespole. Selekcjoner sam rozwiał te wątpliwości, przyznając się do błędu. Przeszarżował. - Wybór w rzutach karnych zależał ode mnie. Zdecydowałem się na wykonawców "jedenastek" na podstawie tego, co robiliśmy na treningu. Nikt nie robił tego na własną rękę - przyznał po spotkaniu trener "Trzech Lwów". Łatka człowieka, który niszczy marzenia Anglików wróciła w mgnieniu oka. Gareth Southgate, Wembley, rzuty karne. Cóż to za nietrafione połączenie. Wojciech Górski