Podopieczni Paulo Sousy rozczarowali na inaugurację mistrzostw Europy przegrywając w Sankt Petersburgu ze Słowacją 1-2. Na kadrowiczów posypały się gromy i Dawidziuk rozumie rozczarowanie kibiców. - Mamy prawo mieć oczekiwania i kibice pewnie są słusznie zawiedzeni. To jest normalne w takich sytuacjach. Ja na ten mecz spojrzałem trochę inaczej, on nie wyglądał tak źle, jak się skończył. Oczywiście, nie wszystko funkcjonowało tak, jak powinno na wysokim poziomie, ale były momenty, że ta reprezentacja wie jak ma grać i wie co chce grać. I najlepszym tego dowodem była szybko strzelona bramka w drugiej połowie, po ładnej, płynnej akcji. Ten mecz zaczął wyglądać obiecująco, pewne elementy w naszej grze zostały skorygowane. Ja też stałem się spokojniejszy, bo liczyłem, że jedną, czy drugą sytuację zamienimy na kolejną bramkę - powiedział PAP asystent byłych selekcjonerów polskiej reprezentacji Leo Beenhakkera i Waldemara Fornalika. Według niego, jednym z kluczowych momentów spotkania była druga żółta i w konsekwencji czerwona kartka dla Grzegorz Krychowiaka. - Po wyrównującej bramce zaczęliśmy łapać odpowiedni rytm. Oczywiście, tylko w kategorii gdybania pozostaje to, jak ten mecz wyglądałby do końca, gdybyśmy grali 11 na 11. Natomiast drugi stracony gol, to akurat zgadzam się ze statystykami - kolejną bramkę tracimy po stałym fragmencie gry. Musimy jednak pamiętać, że broniąc stałe fragmenty gry, swoje zadania ma 11 zawodników. Jak jednego zabraknie, trzeba czasami szybciej zareagować. I ten element zaszwankował. Mimo, że rywale grali w przewadze, udało nam się stworzyć kolejne akcje, po których mogliśmy strzelić bramki. Patrząc na to spotkanie przez pryzmat wyniku, rozumiem jednak nastroje, jakie obecnie panują - zaznaczył. Dawidziuk poddał dokładnej analizie zachowanie Wojciecha Szczesnego przy pierwszej straconej bramce. Piłkarz Juventusu Turyn niefortunnie odbił piłkę po strzale Słowaka Roberta Maka, że ta trafiła w słupek, odbiła się od jego pleców i wpadła do siatki. Jego zdaniem, Szczęsny nie zawinił w tej sytuacji. - Oceniając tak na gorąco, to na początku uważałem, że Wojtek mógł zrobić coś więcej. Natomiast powtórki pokazały, że oprócz słupka, po strzale był jeszcze rykoszet po nodze Kamila Glika. I to mi dało odpowiedź, dlaczego Wojtek nie dał rady zatrzymać tego strzału przed uderzeniem w słupek. Ten rykoszet miał istotny wpływ na szansę na skuteczną interwencję. Ustawienie Wojtka było prawidłowe, postawa była również dobra. W takich sytuacjach potrzebny jest jeszcze łut szczęścia. Najlepszym przykładem jest zdarzenie z następnego meczu Hiszpania - Szwecja, kiedy to Hiszpan Lorente przypadkowo trafił w słupek swojej bramki, a bramkarz w ogóle nie wiedział co się dzieje i nagle piłka prawie w rękach mu wylądowała. To jest ten fart, który pomaga, Wojtkowi go zabrakło. Natomiast mój sprzeciw budzi zapisywanie takich goli bramkarzom jako samobój, choć rozumiem, że z punktu statystycznego tak musi być - przyznał. Szkoleniowiec przypomniał podobną sytuację sprzed 14 lat, gdy Polska prowadzona przez Beenhakkera zremisowała na wyjeździe z Portugalią 2-2. - Wyrównującego gola na 2-2 zdobyliśmy po strzale Jacka Krzynówka, który trafił w słupek, piłka odbiła się od pleców Ricardo i wpadła do bramki. Wtedy to szczęście uśmiechnęło się akurat do nas - zauważył. Dawidziuk uważa, że reprezentacji potrzebny jest "reset głowy" przed kolejnymi meczami i nie traci wiary w sukces. W sobotę Polacy zmierzą się z Hiszpanią. - Byłem już w kilka razy w takiej sytuacji, znam te atmosferę od środka i wiem, jak się piłkarze czują. To właśnie w obszarze mentalnym są duże rezerwy. Druga rzecz to błędy indywidualne, które przytrafiły się nam ze Słowacją. Oczywiście, nigdy ich nie wyeliminujemy do końca, ale możemy popełnić znacznie mniej. Te dwa elementy są zresztą ze sobą mocno powiązane, jeśli zawodnik czuje się pewnie, ma spokojną głowę, to ta liczba popełnianych błędów też jest mniejsza - podsumował. autor: Marcin Pawlicki lic/ co/