Co jest główną przyczyną naszej kolejnej klęski? Przy wielu katastrofach wpływa na nią wiele łączących się drobnych błędów. Tutaj za szybko wszystko się działo. W styczniu przychodzi nowy trener, wprowadza swoje porządki, zmienia taktykę, próbuje kolejnych graczy w kolejnych ważnych meczach. Miota się, testuje, przestawia. Z reguły wychodzi to marnie, skoro właściwie w każdym meczu popełniamy kuriozalne błędy i tracimy głupie bramki. W ośmiu próbach pod wodzą Portugalczyka jesteśmy w stanie pokonać jednie Andorę, którą jak mawia jeden z polskich trenerów, ograłaby reprezentacja stróżów nocnych. Chaos jaki stworzył trener kazał bić na alarm już przed turniejem. Choć do tego czasu prowadził drużynę już w pięciu meczach, nie zaprezentował takiego składu jaki miał wybiec na mistrzostwach. A skoro nie było próby generalnej, to tak naprawdę nie było do czego się odnosić? Do testów, które prowadził w dwóch ostatnich grach kontrolnych z Rosją czy Islandią? A może do jedynego wygranego za kadencji Portugalczyka eliminacyjnego meczu z Andorą? Nowy program o Euro - codziennie na żywo o 12:00 - Sprawdź! Nie możesz oglądać meczu? - Posłuchaj na żywo naszej relacji! Widać było, że chciał grać odważniej niż poprzednik i zmienić ustawienie w defensywie, co było podobno warunkiem jego zatrudnienia. Ale upierając się przy tym, stał się zakładnikiem samego siebie. Jedną z niewielu rzeczy, która jako tako działała za czasów poprzedniego selekcjonera, była gra obronna. Po kilku nieudanych próbach z wdrożeniem nowego systemu, Sousa powinien postąpić racjonalnie i akurat w tej kwestii przestać kombinować, a brnął w to, choć gołym okiem widać, że wybrani przez niego gracze do tego się nie nadają. Faktem jest, że czasu Sousa nie miał zbyt wiele, ale jednak nie aż tak mało, aby poznać zespół, zdiagnozować problemy. I wydaje się, że właśnie tu jest pies pogrzebany. On tego krótkiego czasu, który miał, aby przygotować drużynę nie spożytkował we właściwy sposób. Stracił go na poszukiwania odpowiedzi na pytania, które były gotowe. Czy naprawdę potrzebował aż pół roku, aby dostrzec, że Jóźwiak czy Puchacz dobrze grają do przodu, ale nie potrafią bronić? Że Bereszyński jest skuteczny, ale gdy gra na boku defensywy i rusza do przodu, a nie odpowiada za krycie w zestawie trzech środkowych defensorów? Że Krychowiak dawno już zapomniał, jak się gra w roli defensywnego pomocnika? Euro 2020. O co można mieć największe pretensje do Paulo Sousy? Czas leciał, mecze były o punkty i w wielkim turnieju, a Sousa urządzał sobie przegląd wojsk, przyglądał się, sprawdzał kto na jakiej pozycji może sobie poradzić. Można było odnieść wrażenie, że zachowuje się jakby szykował się do jakiegoś wydarzenia, które będzie za rok, a nie tego lata. A wystarczyło lepiej się do obowiązków przyłożyć i nie przerabiać tego co już zostało przerobione. O to właśnie można mieć do Portugalczyka największe pretensje. Wydawało mu się, że z marszu, prowadząc kadrę z doskoku, błyskawicznie zdiagnozuje problemy, dokona selekcji, nakreśli taktykę i będzie dobrze. Tymczasem błędem było nie dokooptowanie do sztabu przynajmniej jednego poważnego polskiego trenera, który miałby rozeznanie, wyprowadzałby selekcjonera z błędu i nie pozwolił na trwonienie czasu. Nigdy nie zgodzę się z twierdzeniem, że podczas tych nieszczęsnych mistrzostw daliśmy z siebie wszystko, a ten zespół ma określony limit i zwyczajnie brakuje jakości, aby ugrać cokolwiek więcej. Przeciwnie, tutaj naprawdę wciąż jest bardzo duży potencjał. Gdybyśmy wybrali po ośmiu najlepszych piłkarzy Szwecji, Słowacji i Polski porównali ich wartość, umiejętności gry na poszczególnych pozycjach i nawet przynależność klubową, to nie ma takiej możliwości, aby ktoś obiektywnie wyżej postawił rywali, którzy nas zlali. Brakowało jednak wypracowanych schematów, powtarzalności. Zwykłego przygotowania do imprezy. Choćby takich prostych rzeczy, które funkcjonowały za wczesnych czasów Adama Nawałki czy dawniej w kadrze Jerzego Engela. Mieli oni opracowanych kilka zagrywek, które szlifowali podczas krótkich zgrupowań. Z grubsza było wiadomo kto ma je wykonywać, bo skład był ustalony i wystarczyło. Kiedy przyszedł Jerzy Brzęczek piłkarze narzekali, że chce wrzucić za dużo grzybów do barszczu i w efekcie robił się bałagan. Jeszcze większy urządził tu jednak Sousa. Dziś bronić go może tylko fakt, że ewidentnie chce gry ofensywnej oraz to, że się nie boi (vide: wprowadzanie w trudnych momentach nastolatka Kozłowskiego), dołóżmy do tego jego kulturę osobistą, relacje międzyludzkie, fakt, że nie popadł z żadne konflikty i jest powszechnie lubiany (wbrew pozorom to ważne). Bo czy posiada osławione umiejętności socjotechniczne to jeszcze ciężko zweryfikować, skoro nie był w stanie zagrzać drużyny do boju przed pierwszym meczem w turnieju. Nie bronią go także wyniki (jedno zwycięstwo nad Andorą na osiem spotkań). Wspomnijmy, że niewiele brakowało, a byłoby one jeszcze gorsze, bo cudem remisowaliśmy z Węgrami, Hiszpanią i Islandią. Więcej przeczytasz na Polsatsport.pl - kliknij TUTAJ!