Sierpień 2014 roku. Mecz otwarcia mistrzostw świata na Stadionie Narodowym w Warszawie Polska - Serbia. "Biało-czerwoni" nadspodziewanie łatwo wygrali 3:0 i rozpoczęli marsz po złoty medal. Trzy lata później to samo miejsce, ten sam rywal. Czy historia się powtórzy i znów będziemy świętować sukces? Od pamiętnych mistrzostw świata wiele w reprezentacji Polski się zmieniło. Jest nowy trener Ferdinando De Giorgi, jest nowa kadra. Udział w wielkim triumfie z 2014 roku miało pięciu zawodników z obecnej reprezentacji: Michał Kubiak, Dawid Konarski, Fabian Drzyzga, Paweł Zatorski i Rafał Buszek. Teraz to oni stanowią trzon drużyny narodowej i decydują o jej sile. Pozostali, z małymi wyjątkami, jak choćby Bartosz Kurek czy Mateusz Bieniek, nie mają bogatego doświadczenia w imprezach wysokiej rangi. "Wieżowiec" Bartłomiej Lemański przebojem wdarł się do wyjściowego składu. Artur Szalpuk pokazał, że drzemią w nim ogromne możliwości, a kiedy wchodzi na boisko potrafi "pociągnąć" zespół. To samo można powiedzieć o mistrzu świata juniorów - Jakubie Kochanowskim i Łukaszu Kaczmarku. Młodzież udowodniła, że w drużynie narodowej nie znalazła się przypadkowo, na przykład meczem z Rosją w XV Memoriale Huberta Wagnera w Krakowie. Z praktycznie pierwszą drużyną "Sbornej" przegrywała już 0:2, a w pięknym stylu odwróciła losy rywalizacji i wygrała 3:2. Ktoś powie, że to tylko jedno spotkanie i to towarzyskie, ale takie pojedynki budują pewność siebie i wiarę we własne umiejętności. "Krótka" ławka rezerwowych nie powinna więc być problemem w mistrzostwach Europy. - Sądzę że mamy w miarę wyrównany zespół. Sześciu musi grać. Koniec, kropka. Trener musi wyselekcjonować trzon zespołu i tak zapewne już jest. Ale pozostali mogą coś wnieść do zespołu. Wejdą na boisko i dadzą nowy impuls, bo taka jest rola rezerwowego. Myślę, że takich mamy - mówił w rozmowie z Interią były reprezentant Polski, srebrny medalista mistrzostw Europy, Wacław Golec. Kadrowe decyzje selekcjonera zawsze wzbudzają emocje wśród kibiców. Nie inaczej jest w przypadku De Giorgiego. Dyskusje wśród fanów wzbudziło skreślenie w ostatniej chwili Aleksandra Śliwki. Brak w kadrze Marcina Możdżonka czy Piotra Nowakowskiego też odbił się szerokim echem. Mateusza Mikę, jednego z ojców sukcesu w 2014 roku, wyeliminowała kontuzja. Karol Kłos sam zrezygnował z walki o występ na ME'17 z przyczyn osobistych. - Wydaje mi się, że De Giorgi ma pomysł na ten zespół, pomysł na grę w mistrzostwach. Każdy będzie miał swoje zdanie, ale myślę, że zostawmy to trenerowi. On za to bierze odpowiedzialność i on z tego na pewno będzie rozliczony przez nas kibiców. Oczekiwania są ogromne i selekcjoner zdaje sobie z tego sprawę. Wszystko zweryfikuje boisko. Jeżeli będzie wynik, to się obroni i będziemy mówili, że jest wielki. Jeżeli nie będzie sukcesu, to będziemy wytykali mu błędy i wtedy wszyscy będziemy najlepszymi trenerami - zaznaczył Wacław Golec. Obojętnie w jakim zestawieniu personalnym gra reprezentacja cel jest zawsze ten sam - zwycięstwo. "Biało-czerwoni" przyzwyczaili nas do sukcesów i miejsce poza podium jest traktowane jak porażka. Teraz również oczekujemy od Orłów medalu. Zwłaszcza, że jesteśmy gospodarzem czempionatu Starego Kontynentu. Dużo będzie zależało od meczu otwarcia z Serbią. Zespół prowadzony przez Nikolę Grbicia przyjechał do Polski w osłabionym składzie bez kontuzjowanego Marko Ivovicia. U nas też nie brakowało problemów, bo niemal do ostatniej chwili ważyły się losy Mateusza Bieńka. Na szczęście nasz środkowy zdążył wyleczyć uraz i zagra na Euro. Serbowie to jednak groźny rywal i są zaliczani do jednego z faworytów ME. Ewentualna porażka z tą drużyną nie zamknie nam drogi do podium, ale sprawi, że stanie się ona wyboista. - Mecz otwarcia zawsze jest trudny, bo albo dostaniesz wiatr w żagle albo ustawisz się pod ścianą. To będzie spotkanie o pierwsze miejsce w grupie - podkreślił Wacław Golec. System rozgrywek w mistrzostwach Europy jest taki, że zespół, który zajmie pierwsze miejsce w grupie ma bezpośredni awans do ćwierćfinału. Drużyny z drugich i trzecich miejsc o 1/4 finału będą walczyć w barażach i tu może być kłopot. Nie trzeba daleko sięgać pamięcią. W 2013 roku, kiedy Polska była współgospodarzem mistrzostw Europy z Danią, właśnie na tym etapie "Biało-czerwoni" przeżyli dramat i zostali wyeliminowani przez Bułgarów. Lepiej uniknąć baraży, bo po pierwsze, jest jeden dzień na regenerację więcej, a po drugie zespoły z "polskiej" grupy trafiają na drużyny z grupy C, w której zagrają Rosjanie, Bułgarzy, Słoweńcy i Hiszpanie. Nie tylko Polacy mają chrapkę na medal mistrzostw Europy. Na faworyta numer jeden polskiego Euro wyrasta Francja. Obrońcy tytułu wygrali już w tym roku Ligę Światową i chcą kontynuować passę. - Grają wesołą, spontaniczną, ładną dla oka siatkówkę, opartą na technice, szybkości i fantastycznych cechach motorycznych. Trochę jest w tym szaleństwa, ale jak to ich prowadzi do zwycięstw, to czapki z głów - ocenił Wacław Golec. Jak zwykle wysoko mierzą Rosjanie. Serbowie mówią otwarcie o półfinale. Nie można zapominać o Włochach, Bułgarach. Niemcy też mogą namieszać. A może będziemy świadkami niespodzianki, jak dwa lata temu, kiedy srebrny medal ME wywalczyli Słoweńcy. W dotychczasowych występach w mistrzostwach Europy polscy siatkarze zdobyli osiem medali, w tym jeden z najcenniejszego kruszcu. Czy będzie dziewiąty? - Trzymam mocno kciuki. Wierzę w chłopaków, trenerów, sztab szkoleniowy. Nasi kibice są najlepsi na świecie i w tej kategorii już mamy zwycięstwo. Sądzę, że fani i fantastyczna atmosfera poniesie chłopaków do medalu i na koniec sprawią nam radość - stwierdził Wacław Golec. Robert Kopeć