Robert Kopeć, Interia: Mistrzostwa Europy siatkarzy już za nami. Niestety, nieudane w wykonaniu Polaków. Jakie, pana zdaniem, są przyczyny tak słabego występu? Ryszard Bosek (mistrz świata z 1974 r. i mistrz olimpijski z 1976 r.): - Na pewno nie udało się stworzyć drużyny, która mogłaby walczyć. Zespół próbował grać, ale nie był drużyną w porównaniu do tych, które dostały się do "czwórki", czy nawet do innych. Na przykład Czesi grali z Niemcami na równo. My się "napinaliśmy" z Finlandią czy Estonią. Natomiast nie było widać ani złości, ani zespołowości,. Wszyscy szukamy przyczyn. Mówi się, że może przygotowania były zbyt długie, że może atmosfera była daleka od ideału. Co pan o tym sądzi? Czy miało to wpływ na wynik dużo poniżej oczekiwań? - Musiało mieć. Nasi siatkarze, czy młodzi, czy starsi, to nie są zawodnicy, którzy nie potrafią grać czy walczyć. Po prostu nie udało się stworzyć takiego zespołu, który byłby nastawiony na bój o najwyższe cele. Jeżeli ktoś był na miejscu i porównywał sobie zachowanie naszej drużyny do innych, to wyciągnie proste wnioski. Tam były drużyny, a u nas grupa ludzi. Gdyby miał pan indywidualnie ocenić naszych zawodników. Kto zawiódł, a kogo występy można ocenić pozytywnie? - W takich sytuacjach odpowiedzialność ciąży na starszych zawodnikach, bo to oni powinni prowadzić zespół. Nie udało się stworzyć drużyny i nie wiemy dlaczego. Trener mówi, że zrobił wszystko i nie czuje się odpowiedzialny. To kto ma się czuć? Masażysta? Obciążać kogoś indywidualnie, mówię o zawodnikach, za to co się stało, jest chyba nie w porządku. Do tej pory nikt nie narzekał, że nie trenowali, że się nie angażowali. Nie słyszeliśmy o takich sytuacjach, więc myślę, że zawodnicy są ostatnim ogniwem, które trzeba oskarżać. A co się dzieje z Bartoszem Kurkiem? Przecież ten zawodnik jeszcze nie tak dawno zdobywał po 20 punktów w meczu, a często w pojedynkę przesądzał o losach rywalizacji. - Jak większość graczy, z jakiegoś powodu, nie był w formie. Ale z jakiego? Nie potrafię powiedzieć. Zresztą nie tylko on. Z dobrej strony pokazali się młodzi zawodnicy. Próbowali to, co potrafią. Gry zespołowe dlatego nazywają się zespołowe, bo gra drużyna. Jeżeli coś nie gra, to nie jest odpowiedzialny jeden element, ale cały łańcuch. Przywódca stada musi powiedzieć, że albo się pomylił, albo podać inne przyczyny. W trakcie przygotowań nie mieliśmy symptomów, że coś się dzieje nie tak. Prezes PZPS-u Jacek Kasprzyk mówił, że na pewno będą zmiany w kadrze. Czy pana zdaniem pozycja Ferdinanda de Giorgiego jest mocno zagrożona? - Moim zdaniem, tak. Rozumiałbym gdyby de Giorgi powiedział: zmieniamy profil drużyny, odmładzamy i będziemy walczyć, a jak wszystko pójdzie dobrze, to wejdziemy do "czwórki", ale może się to nie udać. Tymczasem żyliśmy, nie tylko my, ale też kibice, w przekonaniu, że gwarantują nam "czwórkę". Nie medal, ale "czwórkę’. Kiedy zespół jest w transformacji, to trzeba ostrzec, przynajmniej tych, którzy kibicują. Słychać takie opinie, że gdyby związek zdecydował się na zmianę selekcjonera, to kadrę może objąć Polak. Widzi pan taką osobę? - Nikogo nie będę promował, bo mogę komuś dać pocałunek śmierci. Od długiego czasu mówi się, że zostało zagubione szkolenie trenerów. Ja sam mówiłem o tym. I została pustynia. Jeżeli o tym się nie myśli, to zawsze będziemy mieli dużą liczbę trenerów zagranicznych, którzy z łatwością przychodzą też do naszych klubów, a włodarze tłumaczą się tym, że nie ma polskich. Tylko nigdy się nie mówiło, dlaczego ich nie ma. My kiedyś uczyliśmy Włochów grać w siatkówkę, a teraz to my zatrudniamy włoskich trenerów. - Dokładnie tak. Nikt nie mówi, dlaczego tak się dzieje. Słyszymy, że teraz weźmiemy Polaka, a za chwilę będzie, że raczej jednak nie. Czasami bierzemy szkoleniowców zagranicznych do klubów, którzy byli statystykami, a mamy u siebie Michała Winiarskiego, Michała Bąkiewicza, Piotra Gruszkę, Piotra Gacka... Wszyscy na zdecydowanie wyższym poziomie, ale oni się nie nadają. Dlaczego? Bo nie byli statystykami? Trochę to chore. Do następnego sezonu reprezentacyjnego poczekamy do przyszłego roku, ale czy spodziewa się pan, że w kadrze nastąpią zmiany, jeżeli chodzi o zawodników. W jakim kierunku powinna pójść reprezentacja? - Myślę, że najlepszy przykład dali Rosjanie. Nie powinniśmy daleko szukać, tylko spojrzeć na nich. Rosjanie pokazali, że mieszanka doświadczenia z młodością daje efekty. My niczym się od nich nie różnimy. Mamy doświadczonych zawodników na bardzo wysokim poziomie tylko trzeba ich jakoś namówić, żeby się zaangażowali. Mamy młodych, i to nie mówię tu o mistrzach świata juniorów, ale o Arturze Szalpuku, czy Aleksandrze Śliwce. To są zawodnicy z najwyższej półki. Trzeba to połączyć i dać im szansę. Żaden zawodnik się nie rozwinie, jeżeli nie będzie grał. Przypomnijmy sobie Mateusza Mikę. Jako junior był najlepiej przyjmujący w Polsce i nagle przestał grać . Dopiero jak odszedł z Rzeszowa, gdzie przestał dwa lata w kwadracie dla rezerwowych, to się zmieniło. Trzeba zrobić tak, żeby zawodnicy perspektywiczni mieli szansę grać i nabrać doświadczenia. PZPS podał oficjalnie informację, że Wilfredo Leon może grać w reprezentacji Polski tylko będziemy musieli na niego poczekać dwa lata. - Gdyby dwa lata temu się ruszyło, to by za rok grał. Przynajmniej saga z Wilfredem Leonem w reprezentacji Polski dobiegła końca. Powinien być poważnym wzmocnieniem kadry. - Zdecydował się przyjechać do Polski, ma nasze obywatelstwo od paru lat, płaci tutaj podatki, więc nie można go dyskwalifikować. Tym bardziej, że jest jednym z najlepszych zawodników świata. Powinien być w kadrze, bo czy będzie grał to inna sprawa, jest przecież rywalizacja. Nie wiem, kto mógłby pomyśleć inaczej. Chyba tylko ten, kto poczułby się zagrożony, że Leon zamieni się z nim miejscami. Jak pan oceni poziom sportowy mistrzostw Europy? Parę niespodzianek, mecze o medale były emocjonujące. - Poza Francuzami, którzy potraktowali ten turniej lekko, ale trzeba pamiętać, że ograli sobie trzech nowych zawodników, którzy za rok będą podstawą tej reprezentacji, cała reszta się starała. Belgowie znaleźli sobie system gry, dopasowali do niego ludzi. Tam gdzie się robi mało błędów, a punkty zdobywa się walcząc obroną, blokiem, czy zagrywką, to wygląda ładnie. Myślę, że mistrzostwa mogły się podobać. Uważam, że poziom sportowy był dosyć wysoki. Czy Belgowie, Niemcy, to są takie zespoły, które już się zadomowią w czołówce europejskiej na dłużej? - Musimy pamiętać o jednej rzeczy - awansowaliśmy do finału mistrzostw świata trzy lata temu wygrywając z Niemcami po trudnym spotkaniu. W mistrzostwach Europy grało pięciu zawodników z tamtej drużyny plus jeden z najlepszych środkowy młodego pokolenia na świecie (Tobias Krick - przyp. red). Niemcy to nie jest drużyna, która przyszła zza płotu. Niespodzianką byli Belgowie. Fajnie grali. Jeżeli się wzmocnią na skrzydłach, to będą jeszcze bardziej groźni. Na pewno trener Vital Heynen zrobił drużynę ze średnich zawodników, którą się przyjemnie ogląda. Pięknie bronią, walczą. Zresztą zawodnicy z takich krajów, gdzie siatkówka nie jest bardzo popularna, grają w dobrych klubach zagranicznych, uczą się i później tworzą siłę reprezentacji. Nawet u nas chyba grało czterech Belgów. Czy pana zdaniem Rosjanie zbudowali już taką drużynę, która na mistrzostwach świata za rok będzie walczyć o złoto, a później na igrzyskach olimpijskich w Tokio? - Myślę, że tak. Znaleźli system. Wiedzą już, że gra jeden, dwa, trzy już im nie pasuje. Mają obecnie jedno z szybszych rozegrań na świecie. Wykonawców już znaleźli, bo mają i starych i młodych. Dogadali się z trenerem, a wcześniej słychać było, że coś tam u nich nie grało. W finale Niemcy z Gyorgym Grozerem na czele postawili im się mocno. A o Rosjanach zawsze mówiło się tak, że jak ich się mocno nadepnie, to "pękają". Nie "pękli". Szczególnie ci młodzi pokazali charakter i zaangażowanie. Trudno powiedzieć, czy będą wszystko wygrywali, ale w trójce będą na okrągło. Duże wrażenie zrobił zwłaszcza Dmitrij Wołkow. - Oni sami mówili o nim, że to będzie zawodnik światowej klasy, ale nie przypuszczali, że tak szybko. Rozmawiał: Robert Kopeć