Zdobywca czterech złotych medali igrzysk - Atlanta 1996 (50 km), Sydney 2000 (20 i 50 km), Ateny 2004 (50 km) - przyznał, że trochę czasu upłynęło zanim przestawił się z jednej na drugą konkurencję. "Po zakończeniu 20-letniej kariery piechura dwa lata musiałem poświęcić, by nauczyć się biegać. Udało się i to chyba całkiem nieźle. Teraz częściej biegam niż chodzę, ale... wszystko z umiarem. Wiosną pokonałem 42 km 195 m w Bostonie, w listopadzie mam w planie Nowy Jork, więc w niedzielę nie wystartuję w 38. PZU Maratonie Warszawskim. Skorzystam jednak z dodatkowej okazji, jaką jest krótszy dystans - 5 km" - powiedział Korzeniowski, który 30 lipca skończył 48 lat. Trzykrotny mistrz świata (1997, 2001, 2003) z radością zwrócił uwagę, że moda na jogging opanowała całą Polskę. Martwi go jednak to, że tak wiele osób trenuje i startuje bez opamiętania. "Zafascynowani modą Polacy ruszyli jak szaleni na biegowe trasy. Ale amatorzy często nie wiedzą, jak rozsądnie ćwiczyć, nie potrafią zachować proporcji między treningiem, odżywianiem a wypoczynkiem, przesadzają też z liczbą startów. Wszystko trzeba robić z głową. W innym przypadku taka aktywność nie będzie przysparzać zdrowia" - zaznaczył. Po raz piętnasty nad organizacją jesiennego maratonu w stolicy czuwa Marek Tronina, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, celebrującego 200-lecie. I właśnie z Krakowskiego Przedmieścia, spod głównej bramy uczelni, założonej 19 listopada 1816 roku z inicjatywy Stanisława Kostki Potockiego i Stanisława Staszica, nastąpi w niedzielę o godzinie 9 start do biegu na dystansie 42 km 195 m (szykuje się blisko 7000 osób 57 narodowości), a pół godziny później - na 5 km (ponad 3000 osób). "Chciałbym wystartować spod bramy mojej uczelni w tak szczególnym dniu, ale ... Nie można łapać dwóch srok za ogon. Jak zostałem dyrektorem, nigdy nie wziąłem udziału w biegu. Wyjątkiem był tegoroczny półmaraton na wiosnę. Startuję jednak z przyjemnością w zawodach, za organizację których nie odpowiadam. Zaliczyłem na przykład 15 maratonów" - wspomniał 48-letni Tronina.