Lisek od czterech lat zalicza się do światowej czołówki skoku o tyczce, osiąga wyniki powyżej sześciu metrów, ale jego trener wciąż widzi rezerwy. Największe są w... gimnastyce. Kolejnym celem - medal igrzysk w Tokio, najlepiej złoty. Podstawy ku temu, by właśnie tak myśleć ma - igrzyska przypadają dokładnie w terminie tegorocznych mityngów w Monako i Lozannie. To właśnie tam Lisek pokonał dwukrotnie poprzeczkę powyżej sześciu metrów - najpierw 6,02, a później 6,01. - Pójdziemy tym samym cyklem. Mam nadzieję, że na igrzyskach zdobędziemy medal i powalczymy nawet o ten z najcenniejszego kruszcu. Po złoto zresztą przyjechaliśmy bić się też w Dausze, ale się nie udało - wspomniał trener. Jego słowa potwierdza przebieg konkursu. Gdy Liskowi nie udało się pokonać 5,92 w pierwszej próbie, a zrobił to obrońca tytułu i późniejszy triumfator Sam Kendricks, Polak postanowił zrezygnować z dwóch kolejnych na tej wysokości i przeniósł je na 5,97. - Taka zagrywka była naszą wspólną decyzją. Wystarczy na siebie spojrzeć i już wiemy o co chodzi - powiedział Szczepański. We wtorek Lisek zdobył trzeci medal mistrzostw świata, tym razem brązowy. Wcześniej trzeci był też w Pekinie (2015), a drugi w Londynie (2017). W Dosze zwyciężył Kendricks przed Szwedem Armandem Duplantisem - obaj po 5,97. W sezonie olimpijskim - najważniejszym w karierze Liska - można - zdaniem trenera - zrobić kilka manewrów. - Ale o tym porozmawiam z Piotrkiem, jak już odpocznie po sezonie. Najważniejsza teraz jest regeneracja - zaznaczył. Ona może okazać się kluczowa, bo przed Liskiem kolejny intensywny rok. Jego trener nie chce odpuszczać i zamierza startować tak, jak zwykle. - Jeszcze nie znam kalendarza, ale nie będziemy się oszczędzać. Będziemy normalnie skakać, bo Piotrek czerpie z tego dużą przyjemność i czemu miałbym mu to zabierać? Hala? Są zawody, będziemy startować, także w mistrzostwach świata - zaznaczył szkoleniowiec. Jakieś zmiany w przygotowaniach jednak będą, bo Liskowi urodziła się niedawno córeczka i będzie chciał trochę więcej czasu spędzić w domu. - Pewnie tak, ale żeby się przygotować będziemy musieli czasem uciec na jakiś obóz - podkreślił. Wracając do wtorkowego konkursu Szczepański zaznaczył, że do pokonania 5,97 niewiele zabrakło. - Myślę, że gdyby to skoczył w pierwszej próbie, mógłby pozamiatać. Zabrakło po prostu szczęścia. Na pewno kilka razy obejrzę wideo z tego skoku, ale Piotrkowi chyba dam spokój, bo sezon był długi, zdobył medal, więc jedziemy dalej - do igrzysk w Tokio - powiedział Szczepański. Ich współpraca opiera się przede wszystkim na przyjaźni. Nie ma typowej relacji zawodnik - trener. Są w podobnym wieku, razem nawet ze sobą rywalizowali. - Ale jak teraz od siebie odpoczniemy, to dobrze nam to zrobi. Żadnego wspólnego urlopu nie planujemy. Musimy się za sobą stęsknić, bo przebywamy razem częściej niż ze swoimi żonami - śmiał się szkoleniowiec. Na słowa uznania - zdaniem Szczepańskiego - zasługuje także sztab medyczny. Liska omijają kontuzje, a to w głównej mierze zasługa fizjoterapeutów. - Staramy się chronić Piotra przed kontuzjami, bo wtedy wszystko łatwiej przychodzi. To najważniejsza rzecz w sporcie - żeby dbać o zdrowie i by móc skakać jeszcze z 10 lat - ocenił. Największe rezerwy widzi w... gimnastyce. Ale poprawić można także szybkość i siłę. - Zawsze można też coś udoskonalić w technice. Trenera od gimnastyki nie potrzebujemy, bo ja sam 12 lat ćwiczyłem tę dyscyplinę sportu i myślę, że mam takie pojęcie, które wystarczy do odpowiedniego poprowadzenia Liska - powiedział. Mistrzostwa świata w Dosze zakończą się w niedzielę. Polacy zdobyli na razie dwa medale. Oprócz brązu Liska, srebro w rzucie młotem wywalczyła Joanna Fiodorow. Z Dohy - Marta Pietrewicz