- Dziękuję za wspaniałą walkę na stadionie w Doha. Daliście z siebie wszystko, podziwiał was cały świat, przynieśliście Polsce chwile wzruszeń i dumy. Poziom sportowy imprezy był bardzo wysoki, a w niektórych konkurencjach wręcz niebotyczny. Mistrzostwa pokazały, że Polska też liczy się w walce o medale - powiedział w Warszawie szef federacji, obchodzącej stulecie istnienia. Podczas powitania w hotelu Courtyard by Marriott Warsaw Airport zwrócił jednak uwagę, że nie wolno spocząć na laurach. - Drodzy zawodnicy, za rok igrzyska, a tam poziom walki o medale będzie jeszcze wyższy. Musicie być na to gotowi fizyczne i psychicznie. Teraz każdy start, niezależnie od gratyfikacji, będzie jedynie kontrolnym przed docelową imprezą w Tokio - zwrócił się do sportowców Olszewski, dziękując dalej sztabom za ciężką, często niewidoczną pracę, a sponsorom za wsparcie finansowe królowej sportu. W stolicy Kataru Polacy wywalczyli sześć medali, ale przywieźli tylko jedno złoto młociarza Pawła Fajdka. Dyrektor sportowy PZLA Krzysztof Kęcki krótko podsumował czempionat. - Wiadomo co się udało, ale trzeba przyznać, że mieliśmy kilka wpadek podczas mistrzostw. Chcemy je wyeliminować, aby mieć więcej medalistów w Tokio. Przygotowania do igrzysk będą generalnie powtórzeniem minionego cyklu - wspomniał. Paweł Fajdek, który czwarty raz z rzędu wywalczył złoto MŚ powiedział, że "fajnie jest pisać historię". - To był trudny rok, dopiero w połowie marca rozpocząłem przygotowania. Rok po kontuzji zaliczyłem jednak bardzo poprawne rzucanie. W Dausze cztery rzuty, a każdy pozwalał na wygraną. Mam nadzieje, że za dwa lata kolejny medal też będzie na wyciągnięcie ręki - mówił 30-latek, deklarując, że wraz z Wojciechem Nowickim medale przywiozą również z Tokio. Nowicki wydawał się wciąż zasmucony nietypowym przebiegiem konkursu. W Dausze uzyskał w finale wynik 77,69 m, który dawał mu miejsce tuż za podium. Po proteście polskiej ekipy i przedstawieniu nagrania, na którym widać było, jak trzeci po konkursie Węgier Bence Halasz pali swoją próbę, Polakowi również przyznano brąz. - Ten konkurs kompletnie mi nie wyszedł, ale w całym tym nieszczęściu przyznano dwa brązowe medale. To lekcja na przyszłość, by na igrzyskach było znacznie lepiej. Gdy emocje opadną, to przyjdzie większa radość - opowiadał. Ze srebrem wróciła Joanna Fiodorow, której rzut młotem na odległość 76,35 m dał drugie miejsce. - Forma przyszła wtedy, kiedy miała przyjść. Zrobiłam to, co do mnie należało. Czułam głód rzucania. Mam nadzieję, że na igrzyskach będzie również dobrze - zapowiedziała. Srebro przywiozła również kobieca sztafeta 4x400 m, która w finale wystąpiła w składzie: Iga Baumgart-Witan, Patrycja Wyciszkiewicz, Małgorzata Hołub-Kowalik i Justyna Święty-Ersetic (z czasem 3.21,89 ustanawiając rekord kraju). Biegaczki dziękowały m.in. swojego "selekcjonerowi" Aleksandrowi Matusińskiemu, a Baumgart-Witan głównie za to, że... nie pozwolił jej poddać się przeziębieniu. - Nie miałam czasu chorować dłużej, bo trener mówił, że choćbym była zasmarkana, to w finale mam wystartować. I jestem za to wdzięczna, dziękując całej ekipie za wsparcie. Sama mogłabym tego nie udźwignąć. A jak wrócę do domu to pewnie sobie pochoruję - tłumaczyła. Małgorzata Hołub-Kowalik opowiadała o emocjach, jakie towarzyszyły im w finale. - Gdy zobaczyłam, że Patrycja biegnie bardzo dobrze, to nogi zrobiły mi się jak z waty. Wiedziałam, że na bieżni zostawić muszę serce. Miałyśmy świadomość, że jesteśmy dobrze przygotowane, ale że aż taki dobry wynik uzyskamy, to nie. Medal najważniejszy do zdobycia jednak przed nami i nie mówię o mistrzostwach Europy - relacjonowała. Święty-Ersetic, nazwana najbardziej zapracowaną zawodniczką, w ciągu ośmiu dni przebiegła sześć razy 400 m - w dwóch sztafetach 4x400 m (mieszanej i kobiecej) oraz indywidualnie. - Byłam przerażona, że mam przed sobą tyle biegów. Pojawiły się chwile zwątpienia, ale pobiegłam w finale serduchem, nie chciałam zepsuć tego, co dziewczyny wypracowały i w końcu magiczna bariera rekordu Polski prysła. Udało się ją poprawić i to z przytupem. A nie postawiłyśmy kropki na i, bo w kolekcji brakuje upragnionego medalu olimpijskiego - dodała do wypowiedzi koleżanek. Brązowe krążki przywieźli także tyczkarz Piotrek Lisek oraz specjalista biegu na 1500 m Marcin Lewandowski, który czasem 3.31,46 ustanowił rekord Polski. - To był trudny sezon. Cieszę się, że rok w którym zostałem ojcem został zwieńczony medalem" - wspominał Lisek, któremu w sierpniu urodziła się córeczka. Lewandowski opowiadał, że na medal MŚ przyszło mu czekać 12 lat. - Było dużo osiągnięć po drodze, medal mistrzostw świata był na wyciągnięcie ręki, ale zawsze go ostatecznie brakowało. Teraz fakt jego zdobycia potęguje pobity rekord kraju. Ciągniemy zatem ten pociąg dalej - powiedział 32-latek. W klasyfikacji medalowej Polacy zajęli 11. miejsce (nie licząc startujących pod neutralną flagą Rosjan), ale szóste ex aequo pod względem liczby krążków. Zdecydowanie najlepsi byli Amerykanie (14-11-4). Kolejne mistrzostwa świata odbędą się za dwa lata w amerykańskim Eugene.