Artur Gac, Interia: Kiedy i w jakich okolicznościach dowiedział się pan, że jest brązowym medalistą MŚ? Wojciech Nowicki: - Gdy w nocy wracałem do hotelu, dowiedziałem się, że delegacja od nas, a konkretnie wiceprezes Tomasz Majewski, poszedł na wideoweryfikację, ponieważ otrzymali informację, że pierwszy rzut Bence Halasza był spalony. Ja go nie widziałem, więc nie będę na ten temat się wypowiadał. Widziałem dopiero kolejne rzuty, które "palił", bo chciał iść tak ja jak, na maksimum i coś mu nie grało. Taka jest oficjalna decyzja IAAF-u, od tego już chyba nie ma odwołania. Może to śmiesznie będzie wyglądać, ale są dwa brązowe medale. Nie wiem, czy kiedyś w historii rzutu młotem zdarzyła się taka sytuacja. Ile minęło czasu od momentu, gdy otrzymał pan sygnał, że jest taki temat, do czasu decyzji? - Może dwie godziny? Nie pamiętam. Wiem, że była noc, na pewno już po g. 1, bo rozmawiałem z rodziną. Następnie zadzwonił do mnie Tomek. W tym czasie siedział pan trochę jak na szpilkach? - Nie. Może to źle brzmi albo głupio, ale w tamtym momencie było mi to obojętne. Czwarte miejsce też trzeba przyjąć z pokorą. Wiadomo, że oczekiwania są większe, ale tego dnia byli ode mnie lepsi i trzeba to zaakceptować. Muszę się nauczyć, że nie zawsze wychodzi to tak, jakbym sobie życzył. Trzeba to wziąć na kratę, podejść z pokorą i pracować dalej. Świat się na tym nie kończy, teraz celem są igrzyska. Jak przyjął pan emocjonalnie to, że awans z czwartego miejsca na trzeci stopień podium ostatecznie stał się faktem? - Szczerze mówiąc, mam mieszane uczucia, bo ten konkurs kompletnie się nie ułożył. Wczoraj nic się nie zgrywało, byłem trochę zagubiony. Nie wiem czemu, nie będę tak szybko komentował. Dopiero muszę zejść z emocji. Dopiero później pewnie usiądziemy na spokojnie i przemyślimy, co dalej z tym robić. Może zmiany w technice, które chcieliśmy wprowadzić nie zgrały się z moim szczytem formy? Trochę czułem się bezradny. W tym całym nieszczęściu dobrze, że udało mi się rzucić ok. 78 m, ponieważ byłem kompletnie rozbity. Sytuacja dziwna, ale w tabelach będzie pan medalistą i za parę lat nikt nie będzie analizował, jak do tego doszło. - Oczywiście, kibice widzą tylko medale, ale ja... Wiem, że za chwilę ktoś powie, że tylko marudzę, ale mając przed oczami medal zawsze będę miał ten konkurs w pamięci. Mam tak, że nawet patrząc na swój medal olimpijski, gdy po powrocie do domu prawie się popłakałem, to wciąż mam przed oczami te dwa pierwsze spalone rzuty. To samo będzie tutaj. Będę widział, że pomimo tego, że miałem dużo mocy i siły, to towarzyszyła mi tak wielka techniczna niemoc, że w konsekwencji nic nie wychodziło. To znaczy towarzyszy panu poczucie, że nie zasługuje na ten medal MŚ? - Aż tak bym tego nie kategoryzował, ale przed samym sobą wiem, że stać mnie było na dużo więcej. To wyzwala niedosyt. W sumie gdybym ostatecznie miał pozostać na czwartym miejscu, to też byłby to niezły wynik. Myślę, że wielu sportowców w ciemno by brało taką lokatę na mistrzostwach, traktując ją w kategoriach ogromnego osiągnięcia. Ja jednak czuję niedosyt tym bardziej, że byłem w formie, wszystko wydawało się być pod kontrolą. Gdy po eliminacjach poszedłem na pobudzenie siłowe, to czułem się tak, że mógłbym roznieść wszystko. Jednak następnego dnia już było słabo, a wręcz mizernie. Rozmawiał i notował Artur Gac, Doha