Olgierd Kwiatkowski, Interia: Zdobył pan upragniony medal, pobił rekord kraju, ale nie czuje pan odrobiny niedosytu po tym finale mistrzostw świata? Można powiedzieć, że wystarczył jeden krok, a byłoby srebro. Marcin Lewandowski: - Można tak powiedzieć, ale z drugiej strony zrównałem się z Algierczykiem Makhloufim na 100 m do mety. Ciężko było zrobić ten jeden, jedyny krok więcej. Nie ma to znaczenia, przegrałem srebro z trzykrotnym medalistą igrzysk olimpijskich, wielokrotnym medalistą mistrzostw świata, który ma życiówkę na poziomie 3:28. To jest ścisły top na świecie. Przegrałem z nim tylko o 0,8 sekundy. Daje mi to ogromną motywację do dalszej pracy. Co zdecydowało o tym, że w końcu zdobył pan medal mistrzostw świata, na który czekał pan 14 lat. - Mądry, rozsądny trening. Ja tylko wykonywałem rozkazy mojego starszego brata, trenera - Tomasza. On jest mózgiem operacji, ja natomiast nie jestem typem filozofa. Nie analizuję treningu, nie rozkładam go na czynniki pierwsze, robię tylko swoje. Sam siebie nazywam tytanem pracy, po prostu słucham brata, a Tomek - jak widać - potrafi tak mnie przygotować, że na imprezie docelowej forma jest zawsze najwyższa. Świadczy o tym nie tylko mój wynik. W naszej grupie jest też Patrycja Wyciszkiewicz, która tak świetnie pobiegła w sztafecie. Łatwiej teraz myśleć o medalu w Tokio na igrzyskach? - Na to nie ma recepty. Forma, którą zaprezentowałem w Dosze, powinna dać medal, ale to tylko sport. Nie ma tu reguł. Nie rozdaje się medali na podstawie rekordów życiowych. Dlatego to jest piękne, że stajemy na jednej kresce i nie ma znaczenia, jakie kto ma nazwisko, jaki ktoś ma rekord życiowy. Ważne jest to co, zrobimy w tym biegu. Jak pan zamierza się przygotowywać do Tokio. Mówi pan o sobie, że jest tytanem pracy, czyli to będzie tylko ciężki trening? - Częścią treningu jest regeneracja. Mocno to wziąłem sobie do serca, szczególnie dlatego, że w tym roku skończyłem 32 lata. Organizm inaczej się regeneruje, wolniej. To nasz psycholog Dariusz Nowicki namówił nas do tego, byśmy bardziej zwracali uwagę na ten aspekt treningu. Przed mistrzostwami świata przygotowywałem się w górach, ale tam trenowałem tylko raz dziennie. To, co mieliśmy zrobić już wcześniej, zrobiliśmy. Tam miałem złapać świeżość i odpoczywać. To odegrało kluczową rolę i przyniosło medalowy efekt. - Ale ja jeszcze nie zakończyłem sezonu. Za tydzień wyjeżdżam na igrzyska wojskowe, które będą rozegrane w Chinach. Na początku listopada wracam do kraju. Będę miał chwilę czasu dla siebie, dla rodziny, pojedziemy na wakacje. Pod koniec listopada uciekam na pierwsze zgrupowanie - do Kenii. Cały plan ustala - jak powiedziałem - Tomek. Ja tylko przytakuję głową. Od 14 lat jestem w topie na świecie, unikam kontuzji, nasza forma jest tam, gdzie powinna być i to wszystko dzięki mojemu bratu. Nie za późno zdecydował się pan na zmianę dystansu - z 800 m na 1500 m? - Ciągle pisałem swoją historię. Na 800 miałem osiągnięcia - dobre rekordy życiowe, finał igrzysk olimpijskich. Medal mistrzostw świata był bliski, ale mi uciekał. Raz go zdobyłem, to mi go zabrano, zostałem zdyskwalifikowany, raz się przewróciłem. Brakowało mi do mojej kolekcji tego krążka, a zawsze był w moich planach. Podjąłem słuszną decyzję. Jestem na tyle wytrenowany, że mogę biec dłuższy dystans, a szybkości z 800 m nikt mi nie zabierze. A w tym wieku może pan jeszcze się poprawiać? - Mam 32 lata. Ludzie często w ogóle skreślają sportowca w tym wieku. Ale w biegach wytrzymałościowych w tym wieku właśnie robi się rekordy życiowe. Jestem na to idealnym przykładem. Nie mam kontuzji, nic mnie nie boli, uzyskuję niesamowite wyniki. Mam taki wewnętrzny projekt - 3:30 na Tokio. Ale zaczynam w to wątpić, bo sądzę, że mogę pobiec jeszcze szybciej. Jest ktoś na dystansie 1500 m, kto szybciej biega od pana na finiszu? - Obecny mistrz świata Timothy Cheruiyot, który pobiegł w finale 3:29. Jestem pewien, że stać go na to, by pobić rekord świata w biegu prowadzonym przez pacemakerów. A żeby pobiec rekord świata, musi być w ostatniej fazie tak szybki jak na. On to potrafi. Ważną pana cechą jest pewność siebie. Pomaga panu? - Nie afiszowałem się z tym, nie krzyczałem na całe gardło, że jestem najlepszy, że przyjechałem po medal. Robiłem swoje. Jest różnica między byciem pewnym siebie, a byciem aroganckim. Wielu zawodników myli te pojęcia. Ja robię swoje ze świadomością swojej siły, bo wykonałem dobry trening. Wspominał pan, że dużo pomaga panu praca z psychologiem. Robicie wizualizację biegu? - To jest jedna z form pracy z psychologiem. Robimy sesje wizualizacji. Jest tego bardzo dużo. Psycholog dołożył dużą cegiełkę do tego medalu. I jak pan sobie wizualizował bieg finałowy? - To były różne warianty szybkiego biegu - atak 300 m przed metą, atak na 500 m przed metą. W każdym razie koniec był taki, że wbiegałem pierwszy na metę. Rozmawiał Olgierd Kwiatkowski