- Będzie trzeba do minimum ograniczyć rozgrzewkę. W call roomie się dogrzać, żeby jak najmniej stracić energii. Nie lubię takiego wrzątku, jaki tu panuje. Gdy startowałem w Tajpej było 39 stopni, czułem się wtedy fatalnie - przyznał. W Dausze tak źle nie będzie. Wprawdzie na dworze jest koszmarny upał - "Jak można się przyzwyczaić do życia w saunie?" - pytał nawet kulomiot Michał Haratyk - to jednak na stadionie panują idealne warunki do uprawniania sportu. - Obserwowaliśmy rzut oszczepem kobiet. Okazało się, że do finału weszły wszystkie te dziewczyny, które rzucały płasko. Prawdopodobnie zimne powietrze zbiera się na dole i trzeba to w sprytny sposób wykorzystać - powiedział jego ojciec i trener Michał. Krukowski o celach na ten start nie chce mówić. Nie jest jednak tajemnicą, że liczy na ścisły finał. Jeszcze nigdy w nim nie był, ale dwa lata temu w Londynie niewiele zabrakło. Ostatecznie zajął dziewiąte miejsce. - Plan jest taki, żeby nawet obudzony w środku nocy rzucać 85-86 metrów. Niewiele mi brakuje, ale taka stabilizacja jest bardzo ważna - podkreślił. Minimum kwalifikacyjne do finału wynosi 84 metry. - Jest najwyższe w historii - skomentował trener. - Realnie na medal będzie trzeba pewnie rzucić 87-88 metrów. Rekord życiowy mam lepszy. Ważne będzie rozpoczęcie konkursu. Są w stawce zawodnicy słabi psychicznie - uważa Krukowski. On cieszy się, że do Kataru przyleciał po zgrupowaniu w tureckim Belek. - W Polsce jest już jesień, a w głowie lekkoatlety to zapach wakacji, a nie mistrzostw świata, więc to wiele nam dało - powiedział. Eliminacje rzutu oszczepem zaplanowane są na sobotę. Impreza w Dausze zakończy się w niedzielę. Polacy zdobyli na razie cztery medale (1-1-2). Z Dohy - Marta Pietrewicz