Zawsze uśmiechnięta, pozytywnie nastawiona, z wieloma pomysłami i szukająca ciągle inspiracji. Podstawą jej relacji z zawodnikami jest szczera rozmowa i bliskość rodziny, sama jest mamą dwójki dzieci i wie, jak ważne są relacje w domu. Studiowała na AWF w Białymstoku, ale magistra nie ma. Wiedzę czerpie z rozmów z innymi trenerami, książek, czasopism. Nie wstydzi się pytać, konsultować. - Lubię posiedzieć, porozmawiać o treningu, dopytać się, dowiedzieć. Nie mówię tu o trenerach rzutu młotem, ale także z siłowni, czy sprintu. Nie wstydzę się pytać. Nie uważam się za wszechwiedzącą tylko dlatego, że mam zawodników na tym poziomie. W okresie przygotowawczym zawsze inaczej trenujemy, co roku kombinujemy, robimy różne ćwiczenia, biorę nawet trenera personalnego, żeby urozmaicić trening. Potem jest już plan, który realizuję od deski do deski - przyznała. Nie ukrywa, że autorytetem jest dla niej Czesław Cybulski. Jako zawodniczka z nim trenowała, tak jak m.in. z Krzysztofem Kaliszewskim. - Trenowałam z kilkoma trenerami, więc gdzieś mogłam podejrzeć różną pracę. Złożyłam to do kupy i zrobiłam pod swoich zawodników. Asia i Wojtek mają inne treningi. Muszę zrobić trening pod zawodnika, a nie iść jednym planem - podkreśliła. Wojtulewicz często musi być też psychologiem. Fiodorow to żywioł, Nowicki to flegmatyk. - Są całkowicie inni, ale może dlatego wszyscy się tak świetnie dogadujemy. Taka różnorodność w teamie jest potrzebna - powiedział. - Team - to jest właśnie słowo klucz. Gdy spojrzeć z zewnątrz, tworzą zgraną paczkę, która wspiera się na każdym kroku. Widać między nimi tzw. chemię i pełne zrozumienie. - Nie zawsze jest kolorowo. Jako trenerka muszę wiele znosić, zwłaszcza nie jest słodko jak zawodnik ma kontuzję, ale my siebie po prostu lubimy. Jesteśmy względem siebie życzliwi i uczciwi. To bardzo ważne. Asia jest na treningach Wojtka, a Wojtek na jej. Podpowiadamy sobie, wymieniamy obserwacjami. To bardzo ważne. Oni wiedzą, że nie są sami - uważa. Najpierw Wojtulewicz pracowała tylko z Nowickim. Ich pierwszym sukcesem był brązowy medal mistrzostw świata w Pekinie (2015). Rok później brąz w igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro. I właśnie po tej imprezie zwróciła się do Wojtulewicz Fiodorow. Załamana po nieudanym występie olimpijskim, szukała nowych bodźców. - Zadzwoniła do mnie. Byłam zaskoczona, że chce do mnie przyjść. A ja pomyślałam - działamy, co będzie to będzie. Ale bałam się. Z Wojtkiem mieliśmy już wypracowane pewne schematy. Poza tym prywatnie się przyjaźnimy z Asią. Ona była zawsze z moją rodziną i jest jak siostra. Bałam się, że będzie gdzieś zatracone, że jestem jej trenerem. Ale na szczęście jest wręcz przeciwnie, choć oczywiście możemy sobie na więcej pozwolić, jeśli chodzi o dobór słów. Mogę powiedzieć do niej ostro, a my się na siebie nie gniewamy - podkreśliła. To właśnie zaufanie i szczerość determinują ich relacje - zarówno prywatne, jak i te zawodowe. - Jest zaufanie, jest wynik. Ale mam w grupie dwa inne temperamenty. Wojtek umie się mimo wszystko zebrać w sobie. Jest takim uśpionym tygrysem. Jest bardzo silny psychicznie. Od 2015 roku co roku przynosi mi medale. Nie wytrzymał tylko dwa lata temu w Londynie, za wcześnie wieszali mu złoto. Wiedziałam, że stać go na więcej - oceniła Wojtulewicz. Także na treningach Fiodorow i Nowicki to całkowicie inne typy. - Asia dochodzi do swoich maksymalnych obciążeń na siłowni, potrafi przez tydzień rzucać na maksa młotem na treningach. Wojtek nie pracuje na maksymalnych obciążeniach, a taki tydzień rzucania by go totalnie wykończył. On by mi umarł - wyjaśniła. Nawet sposób cieszenia się z medalu mają całkowicie inny. Fiodorow to wybuch radości. Nowicki nawet radość tłumi w sobie. - Wariatka (to o Fiodorow - red.) przyleciała na trybuny, przedarła się przez te wszystkie przeszkody. Wojtek nigdy czegoś takiego nie zrobi, bo to inny temperament - przyznała Wojtulewicz. Z Fiodorow trenerka tańczy przed startem, pod drzwi wsuwa motywujące karteczki (z napisem np. "masz być jak przyczajony tygrys z wejściem smoka"). Inaczej jest z Nowickim. On potrzebuje obecności, ale nie rozmowy. Lubi wiedzieć, że ktoś jest obok, usłyszeć, że będzie dobrze. I to tyle. Ważnym elementem ich współpracy jest rodzina. Ona - matka dwójki dzieci, Nowicki - ojciec dwóch córeczek, Fiodorow - mocno związana emocjonalnie z mamą. - Pilnujemy tego, żeby w tych najważniejszych chwilach być z rodziną. W tym roku tak ustawialiśmy obóz na Teneryfie, żeby Wojtek mógł być w domu, jak będą narodziny jego drugiej córki, a dziecko i tak przyszło na świat kilka tygodni wcześniej - śmiała się trenerka. By móc spędzić kilka dni z rodziną, Wojtulewicz zrezygnowała nawet ze zgrupowania w Belek, bezpośrednio przed mistrzostwami świata w Dausze. - Takim ruchem dużo więcej zyskałam. Wojtek i Asia pojechali do domu, a ja wiem, że energia, którą daje rodzina, to więcej niż obóz w Belek. My chcieliśmy po prostu pobyć trzy dni w domu. Poza tym mieliśmy przetestowane zmiany klimatyczne. Zawsze jak trenowaliśmy w Polsce i jechaliśmy w cieplejszy klimat, zawodnicy dostawali jeszcze większego kopa. To się też sprawdziło tym razem - oceniła. Nie zawsze jest jednak kolorowo. Wojtulewicz poruszyła też bardzo ważny temat kobiet w sporcie. Jej zdaniem płeć piękna ma trudniej w tej dziedzinie życia. - Przychodzi taki moment, że kobieta chce mieć dziecko. Trzeba wtedy karierę przerwać. Trener ma jeszcze gorzej, bo nie ma czegoś takiego jak urlop macierzyński. Sama tego doświadczyłam. Urodziłam przez cesarskie cięcie i tydzień później byłam już na treningu. U mnie nie ma czegoś takiego jak wolne. Moja rodzina na tym cierpi. Nie ma ciągle mamy w domu. Były czasy, że płakałam. Kiedyś przyjechałam do domu, a moje dziecko nie chciało do mnie przybiec. To był dla mnie cios prosto w serce. Nikomu czegoś takiego nie życzę - podkreśliła. Do Wojtulewicz zgłasza się też coraz więcej zawodników - krajowych i zagranicznych, którzy chcieliby dołączyć do niej do grupy. Na razie wszystkie oferty odrzuca, bo najważniejsze są igrzyska w Tokio i jak podkreśla: "Dobrze mi w Polsce i dobrze mi w tej grupie. Nie chciałabym niczego zepsuć". Na razie wszystko zamienia na medale i wydaje się, że jej kariera trenerki dopiero nabiera barw. Mistrzostwa świata w Dosze zakończą się w niedzielę. Polacy zdobyli na razie cztery medale. Z Dohy - Marta Pietrewicz